W czwartek polskiego czasu w Tokio Marin Cilić zmierzy się w pierwszej rundzie turnieju ATP 500 z Kei Nishikorim. Wrócą wspomnienia, bo będzie to też mecz niezwykły, zwłaszcza w Japonii. Nishikori jest tenisową dumą swojego kraju, był swego czasu czwartą rakietą świata, raz walczył w finale Wielkiego Szlema. Dokładnie 10 lat temu w Nowym Jorku Chorwat wygrał 6:3, 6:3, 6:3. Łącznie spotkali się na korcie 15 razy, aż dziewięciokrotnie lepszy był Japończyk. Tylko co z tego, skoro ten najważniejszy bój przegrał. Teraz wpadli na siebie przypadkiem, Nishikori gra dzięki "dzikiej karcie", bo jest dwusetny w rankingu, Cilić zaś - przy skorzystaniu z "zamrożonego rankingu". W ostatnim notowaniu ATP zajmował 777. miejsce, teraz znajdzie się tuż za Japończykiem. I to on będzie faworytem. Dwa lata z kilkoma meczami, dwie operacje kolan chorwackiego asa. Znakomity powrót byłego mistrza US Open Wtorek mógł być wielkim dniem dla chińskiego tenisa, Cilić jednak trochę nastroje w tym kraju zepsuł. Najpierw bowiem 19-letni Juncheng Shang wygrał turniej ATP 250 w Chengdu, pokonując Lorenzo Musettiego, pół godziny później zaczął się decydujący mecz w Hangzhou - między Ciliciem i Zhizhen Zhangiem, wicemistrzem olimpijskim z Pekinu w grze mieszanej. Na światowej liście dzieliły ich aż 734 pozycje, na korzyść Chińczyka, choć ani trochę jego sukcesy nie mają się do tego, co w tenisie osiągnął Cilić. 35-letni Chorwat był bowiem światową trójką, wygrał US Open, był w finale singla w Melbourne i Londynie, w półfinale w Paryżu. Też ma olimpijskie srebro, ale swój ostatni finał zagrał dwa lata temu - w Tel Awiwie przegrał z Novakiem Djokoviciem. Przy czym jest jednym z nielicznych, który w swoim CV ma wygrane mecze nad całym wielkim tercetem: Djokoviciem, Nadalem i Federerem. Choć oczywiście częściej przegrywał. Poprzedni rok Cilić zaczynał jako 17. zawodnik w rankingu ATP, ale już po pierwszym meczu w Pune zrezygnował z kolejnego. Przerwa trwała blisko pół roku, doskwierało kolano. Powrót w czerwcu w Umagu nic nie dał - potrzebna była operacja. Zaczął ten rok, zagrał cztery mecze i znów zrezygnował - drugi zabieg oznaczał kolejną przerwę. Poinformował o tym dopiero w maju, zapewniając, że czuje "większą motywację niż kiedykolwiek". 24 gemy w finale i żadnego przełamania, tie-breaki decydowały. 18 asów Marina Cilicia Na korcie pojawił się ponownie pod koniec sierpnia, zagrał dwa challengery na twardej nawierzchni i ruszył do Azji. w Hangzhou dostał dziką kartę, ale swoimi wynikami zaskoczył cały tenisowy świat. Jeszcze na początku września przy jego nazwisku w rankingu ATP widniała pozycja nr 1082. A tymczasem ograł trzech zawodników w pierwszej setki rankingu i dwóch z drugiej. W finale zaś reprezentanta gospodarzy Zhizhen Zhanga (ATP 43). Kibice na nudę narzekać nie mogli, choć przewaga zawodników podających była olbrzymia. Zhang miał dwa break-pointy w pierwszym gemie pierwszego seta, Cilić zaś - w pierwszym drugiego seta. Więcej nie było. Wszystkie szansy zostały obronione, o tytule decydowały tie-breaki. Oba wygrał Cilić po 7-5, miał w tym meczu 18 asów i dwa podwójne błędy, jego rywal zaś 14 i 2. Mimo tak długiej przerwy nie stracił czucia piłki. Długo jednak nie odpocznie - Tokio już czeka na jego pojedynek z Nishikorim. Zwycięzca trafi zaś na Jordana Thompsona lub Caspera Ruuda. W stolicy Japonii grać będzie też Hubert Hurkacz.