"Sny o wojnie, sny o kłamcach, sny o smoczym ogniu" (ang. "Dreams of war, dreams of liars, dreams of dragon's fire"), jak w słynnym kawałku Metalliki "Enter Sandman", w swoim życiu z pewnością śnił Torben Ulrich. Duński tenisista był jedną z najbarwniejszych postaci w całym tenisowym światku i choć nie wygrał w karierze ani jednego turnieju, na stałe zapisał się w pamięci kibiców tej dyscypliny. Miał zresztą też swój wkład w powstanie przywołanego wcześniej utworu. Nieudana ucieczka Torben Ulrich urodził się w rodzinie o dużej, sportowej tradycji. Jego ojciec Einer był reprezentantem Danii na igrzyska w 1924 roku w Paryżu. Występował też między innymi w Wimbledonie, gdzie dotarł nawet do IV rundy w 1926 roku. Aż 28 razy zdobywał tytuł mistrza swojego kraju, 72 razy reprezentował Danię w Pucharze Davisa. Prowadził też bujne życie uczuciowe, był trzykrotnie żonaty i właśnie z drugiego małżeństwa, z Ullą Meyer, również tenisistką, doczekał się syna, który kontynuował jego tradycję. Matka Torbena miała żydowskie pochodzenie, co w przedwojennej Danii nikomu nie przeszkadzało. Niestety, do czasu. Kiedy rozpoczęła się nazistowska okupacja tego kraju, zaczęły się również prześladowania Żydów. Początkowo rodzina postanowiła pozostać w Danii. Punktem zwrotnym był rok 1943, kiedy poinformowano, że naziści zamierzają "oczyścić" również duński protektorat. W październiku tego samego roku, aby zapobiec aresztowaniu, Einer wykorzystał swoje powiązania z królem Szwecji Gustawem V, z którym grywał w tenisa, by przemycić swoją żonę i dwójkę dzieci do tego kraju. Szwedzi przyjęli ogółem ponad siedem tysięcy Duńczyków pochodzenia żydowskiego, co uratowało ich przed trafieniem do obozu w Theresienstadt, gdzie trafiali ci, których udało się pojmać. Rodzina Ulrichów wraz z grupą innych żydowskich uchodźców, miała zostać przetransportowana przez cieśninę Sund, na łodzi rybackiej przez grupę, zajmującą się szmuglowaniem ludzi. Niestety, na morzu zostali złapani przez niemiecką łódź patrolową. Padły strzały, musieli salwować się ucieczką do morza, skąd zostali wyłowieni i trafili do obozu w okolicach Elsinore. Tam odnalazł ich Einer i po dwóch tygodniach nakłonił władze do wypuszczenia swojej rodziny. Czytaj także: "Drużyna wolności", która zabłysnęła dzięki legendom rocka Torben podjął nawet próbę powrotu do szkoły średniej, ale kiedy próbował swoją nieobecność wytłumaczyć pobytem w obozie, został uderzony przez nauczyciela, który uznał to za głupi żart. Po tym wydarzeniu przyszły tenisista rzucił szkołę. Kilka tygodni później jego rodzina ponownie spróbowała ucieczki do Szwecji, która tym razem się powiodła i Ulrichowie przebywali tam do końca II wojny światowej, po czym wrócili do Kopenhagi. Długowieczny Choć wojenna zawierucha nieco zastopowała tenisową karierę Torbena Ulricha, to na szczęście nie przerwała jej zupełnie i już w 1948 roku wystartował we French Open i w Wimbledonie. I na długie, długie lata stał się jednym z nieodłącznych elementów tenisowego świata, choć nigdy w swojej karierze nie odniósł żadnego zwycięstwa. Jego największym osiągnięciem singlowym była czwarta runda Wimbledonu, French Open i trzykrotnie US Open. W Stanach Zjednoczonych po raz ostatni tak wysoko doszedł w 1971 roku, mając już 43 lata! To zresztą nie był jego ostatni wyczyn, bowiem w Pucharze Davisa po raz ostatni wystąpił siedem lat później, zapisując się w historii tych rozgrywek. Ogółem ponad sto razy reprezentował swój kraj w Pucharze Davisa, co też czyni go jednym z nielicznych. Na korcie cechowała go przede wszystkim ogromna fantazja. Często eksperymentował z trudnymi, technicznymi zagraniami, stosując rotacje niespotykane u innych. Wolny duch Ulrich był ulubieńcem publiczności nie tylko dzięki swojej grze, bo tutaj, trzeba przyznać, było wielu lepszych od niego, ale głównie dzięki swojemu stylowi bycia, zdecydowanie odstającego od reszty graczy. Jego drugą wielką pasją była muzyka, której potrafił poświęcić się na całego. Już pod koniec lat 40. pisał felietony na temat jazzu i prowadził audycje radiowe, które cieszyły się w Danii ogromną popularnością, bo wielu młodych ludzi doceniało jego charyzmę. Był także utalentowanym muzykiem, grał na klarnecie i saksofonie, a jak wspominają jego koledzy z kortu, również i na gitarze. Czytaj także: Zmieniła narodowość, by móc przejść do historii Kochał koncerty i festiwale, a kiedy tylko miał okazję grać we French Open, wieczory spędzał w dzielnicy Saint-Germain-des-Prés, gdzie mógł realizować swoją jazzową pasję w legendarnym klubie Vieux-Colombier. Miało to zresztą spory wpływ na jego występy, bo po całonocnych jam session Ulrich bardzo długo spał. Jak wspomina jego przyjaciel Gil de Kermadec, przed 14 właściwie nie pojawiał się na korcie. Jego popularność, szczególnie w latach 60., kiedy świat ogarniał ruch hippisowski, wykraczała daleko poza sport. Ulrich był uwielbiany szczególnie we Francji, gdzie jego podejście spotykało się z największą sympatią fanów. Szczególnie, że poza muzyką kochał także filozofię, zdarzało mu się nawet na korcie wciągać rywali w filozoficzne dysputy. Zdarzało mu się zresztą wiele niekonwencjonalnych zachowań. Jak wspominał Wojciech Fibak, Urlich przerwał kiedyś mecz z Erikiem van Dillenem przy stanie 7:7, bo stwierdził, że "graliśmy tak pięknie, że nie warto tego psuć". "Heavy Metal Gandalf" Chociaż po latach wspomina się go głównie, jako zawodnika grającego głównie dla przyjemności, to jednak warto docenić, że przez wiele lat utrzymywał się w szerokiej czołówce, a grubo po 40. nadal rywalizował ze sporo młodszymi od siebie zawodnikami. Ponad sto występów w Pucharze Davisa czy czwarte rundy wielkoszlemowych turniejów też mają swoją wymowę. Jeśli chodzi o muzykę to wielu żartuje, że najlepszym, co jej dał, jest jego syn Lars. Kolejny z rodu Ulrichów również chciał zostać tenisistą, ale jak przyznawał, brakowało mu talentu. Był jednak znakomitym perkusistą i kiedy spotkał Jamesa Hetfielda, założyli razem zespół Metallica, który zrewolucjonizował muzykę XX wieku. Ulrich do tej pory pozostaje aktywnym muzykiem. W wieku 92 lat wydał płytę, którą jego syn Lars, nazywający swojego ojca "Heavy Metal Gandalf", promował na swoich mediach społecznościowych. Może nie jest ona tak dobra, jak kilka krążków Metalliki, ale już sama chęć tworzenia jest godna podziwu. Z całą pewnością w historii tenisa takich postaci jak Torben Ulrich było niewiele. Anegdot o szalonych balangach czy nietypowych zagraniach Duńczyka jest mnóstwo, a niemal każdy, kto miał okazję z nim grać, zapamiętał go na długo. Zapewne, gdyby przyszło mu występować w dzisiejszych czasach, jego konta w mediach społecznościowych miałyby setki tysięcy obserwujących. Był charyzmatycznym showmanem, który wykraczał daleko poza sport, który, trzeba uczciwie przyznać, był dla niego w zasadzie tylko punktem wyjścia.