To była taka Magdalena Fręch, jaką chcieli oglądać polscy kibice. Ale nie od początku, choć zasadniczo to, co pokazała pod koniec pierwszego seta, gdy partia nieubłaganie wymykała jej się z rąk, również mogło się podobać. Magdalena Fręch ekspresowo wymyśliła dla siebie nagrodę. Wielki triumf Nasza druga najwyżej klasyfikowana tenisistka (27. WTA) wyszła z trudnego wyniku 3:5 i sytuacji, w której Ons Jabeur miała już w górze setbola. Podopieczna trenera Andrzeja Kobierskiego doprowadziła do tie-breaka, a w nim odrabiała straty i przechyliła szalę na swoją stronę. W drugim secie zawodniczka klubu KS Górnik Bytom wzięła trzykrotną finalistkę Wielkiego Szlema do tenisowego "tańca" w takim tempie, którego Jabeur nie zdążyła przyswoić. A nim się zorientowała, co to za popisowy numer w wydaniu Polki, dostała lanie 6:0. Słowo nokaut, gdy mówimy o porażce tenisistki tego pokroju, także nie byłoby w żaden sposób przesadzone. Nic dziwnego, że po takim meczu i pierwszym w karierze zwycięstwem nad Jabeur, Fręch była bardzo szczęśliwa. W ten sposób wyrównała swoje najlepsze wyniki w Roland Garros, odniesione w latach 2018 i 2023, ale to oczywiście dopiero początek - oby - większej i piękniejszej historii. Niemniej już z wysokości kortu, po nagrodzie w postaci braw, Fręch zapowiedziała, w jaki sposób sama nagrodzi się za to okazałe zwycięstwo. - Ponieważ jutro mam dzień wolny, chcę wybrać się na Wieżę Eiffla - zapowiedziała. Istotnie, przed Polką doba na regenerację, a w czwartek zmierzy się z inną utytułowaną rywalką, Czeszką Marketą Vondrousovą (godzina dopiero zostanie ustalona). Z finalistką z Paryża z 2019 roku i triumfatorką Wimbledonu ma jeszcze słabszy bilans (0-3, w tym dwa razy grały na mączce), ale tak dysponowana będzie w stanie odprawić z kwitkiem kolejną, utytułowaną zawodniczkę. Wielki ból Polki w Paryżu. Po tym, co się stało, padły bardzo gorzkie słowa Jedną z kibicek na trzecim najważniejszym korcie kompleksu, im. Simonne Mathieu, była Anna z Sosnowca. Kobieta nie tylko jest zaprawioną fanką tenisa, ale także sama amatorsko od kilkunastu lat uprawia ten sport. Z wielką przyjemnością patrzyła, jak losy spotkania odwróciła nasza rodaczka. - Wydaje mi się, że newralgiczny moment nastąpił w tie-breaku, a nawet od stanu 3:5. Magda zaczęła bardziej w siebie wierzyć i grać na zasadzie, że nie ma nic do stracenia. A to sprawiło, że posypały się dla niej punkty - zacierała ręce fanka, przystrojona biało-czerwonym szalikiem. Przydał się on wokół szyi także dlatego, że dzisiaj pogoda w Paryżu nie rozpieszcza, a uczucie niższych temperatur potęgują regularne podmuchy wiatru. Artur Gac