Czwartkowy mecz z Bopanną i Qureshim, jak rzadko w tenisie na tym poziomie, był właściwie jednostronny. Skończyło się 6:2, 6:1. Chyba nawet przez chwilę zwycięstwo nie było zagrożone? Marcin Matkowski: Zgadza się. Bardzo dobrze nam się mecz dzisiaj ułożył od samego początku. Kontrolowaliśmy grę i szybko przełamaliśmy serwisy obu rywali. Podobnie w drugim secie - gdy mieliśmy już dwa "breaki" na koncie, oni raczej odpuścili. Po prostu chyba nie wierzyli, że mogą wygrać i wyjść z grupy. My za to mieliśmy jasny cel, bo walczyliśmy, by stworzyć sobie szansę na awans do półfinału. Plan wykonaliśmy. W niedzielę była dobra gra, ale sporo nerwów i wygrana w super tie-breaku z Zimonjicem i Llodrą. We wtorek zniżka formy i dość łatwa porażka z Nestorem i Mirnym, po której chyba morale trochę ucierpiało? Marcin Fyrstenberg: Zdecydowanie tak. Oprócz tego, że my dwa dni temu byliśmy raczej słabi, to Mirnyj z Nestorem zagrali przeciwko nam po prostu cudownie. Kluczowy chyba był słaby procent pierwszego serwisu, szczególnie u mnie, a do tego oni bardzo dobrze returnowali, przez co wywierali cały czas na nas presję. Choćby dzisiaj tego nie było, więc trochę łatwiej się serwowało. We wtorek 44 procent skuteczności pierwszego serwisu, dzisiaj 57. To jednak chyba dość niskie wskaźniki? M.F.: Nie da się ukryć, ale to na pewno zależy od tego, z jakim przeciwnikiem gramy. Dzisiaj to my returnem spychaliśmy rywali do defensywy. Jednak myślę, że jeśli będziemy mieć okazję zagrać w Londynie jeszcze jeden mecz, to serwis będzie już hulał. M.M.: Myślę, że nie można demonizować. Za każdym razem jak pierwszy serwis mamy w okolicach 60 procent, to jest dobrze, bo jednak zawsze serwujemy na wygranie bezpośrednio punktu. Rzadko nam się zdarza, że podaniem tylko przygotowujemy sobie wyjście na woleja. W każdym meczu powinniśmy trafiać w okolicach 60 procent, co nie zadziałało przeciwko Mirnemu i Nestorowi, ale z Bopanną i Qureshim już tak. Zobaczymy, być może w sobotę będzie jeszcze lepiej. Teraz już wszystko zależy od rywali, więc pozostaje czekanie. Czy to frustrujące? M.F.: Nie, raczej nie. Ten mecz, który przegraliśmy we wtorek, właściwie powinniśmy, no może raczej mieliśmy prawo, przegrać. Wykorzystaliśmy za to swoją szansę w niedzielę, pokonując Llodrę i Zimonjica, no i dzisiaj wygraliśmy po bardzo dobrej grze. Zrobiliśmy wszystko, co było możliwe z naszej strony. M.M.: Gdyby przed przyjazdem tutaj ktoś powiedział nam, że wygramy z parami numer dwa i pięć na świecie, a przegramy z numerem trzy, to pewnie wzięlibyśmy taki scenariusz w ciemno. Nie da się ukryć, że losowanie nie było dla nas zbyt korzystne, bo nasza grupa jest jednak trochę mocniejsza. Wydaje się, że dwa zwycięstwa powinny wystarczyć na półfinał, a jeśli nie, to cóż, mamy trochę pecha, ale takie są reguły systemu "round robin". Taki jest sport. Jeśli Llodra i Zimonjic wygrają wieczorem, to znaczy, że zasłużyli na awans i tyle. Awans możliwy tylko z drugiego miejsca, więc ewentualnie w sobotę byłby mecz z braćmi Bryanami, z którymi potraficie wygrywać... M.F.: Owszem, zdarzało nam się ich ograć, nawet tutaj przed rokiem, ale wciąż bilans z nimi mamy niekorzystny. Zresztą, jeśli +siedzi+ nam w korcie pierwszy serwis, to nie ma różnicy, czy po drugiej stronie są Bryanowie, Llodra z Zimonjicem, czy Mirny z Nestorem. Wtedy z każdą z tych par mamy realną szansę wygrać, jak to było w niedzielę. M.M.: To są mecze, w których często decydują dwie, trzy piłki. Dodatkowo tutaj nawierzchnia sprzyja naszej grze. Jest trochę wolniejsza, więc na niej dobrze returnujemy, jedynie zmniejsza siłę naszych serwisów. Ale rywali również. Musimy teraz poczekać, ale nie ukrywam, że miło byłoby zagrać w sobotę. W Londynie rozmawiał Tomasz Dobiecki