Jak Marcin Matkowski odnajduje się w nowej roli, czyli ojca? Mariusz Fyrstenberg: - O to najlepiej byłoby zapytać jego narzeczoną, bo on sam zapewnia, że dobrze. Marcin Matkowski: - Oczywiście na razie na turnieje nie zabieram córki, bo jest zbyt mała, a w domu nie ma z nią najmniejszych problemów, bo w miarę przesypia noce i się zdrowo chowa. Nie mogę więc narzekać na niewyspanie. Co prawda czasem Maja w nocy płacze, ale wtedy Kasia albo jej mama są na posterunku. Nawet wujek Fryta był u nas niedawno, ponosił Maję na rękach... M.F.: - ...i na dzień dobry się popłakała, ale później było już lepiej. Czyli nowe obowiązki nie mają większego wpływu na rygor treningów i starty w turniejach? M.M.: - Nie, to kwestia dobrej organizacji. Na przykład podczas Pucharu Davisa poprosiłem organizatorów, bym mógł mieszkać w domu, a nie w hotelu, a jak ustawiamy treningi, to staramy się żeby były w jednym ciągu. Wtedy nie muszę dwa razy jeździć tylko więcej czasu spędzam z rodziną. Ponieważ dużo wyjeżdżamy, to staram się łapać każdą chwilę z córką i narzeczoną. Wielkoszlemowy ćwierćfinał w Australian Open to dobre otwarcie sezonu? M.F.: - Spodziewaliśmy się trochę lepszego, ale trafiliśmy na braci Bryanów, znowu. Szkoda, że nie rundę czy dwie później, bo graliśmy w Melbourne naprawdę dobry tenis. Ćwierćfinał to w naszym przypadku plan minimum, bo mierzymy w pierwsze zwycięstwo w Wielkim Szlemie. Po drodze jest jeszcze sporo innych turniejów... M.F.: - Tak, najbliższe to Rotterdam, Dauha, Dubaj, no i dwa duże w USA. Dobrze byłoby zdobyć w nich trochę punktów do rankingu. To będzie o tyle łatwe, że w ubiegłym roku graliśmy przez pierwsze kilka miesięcy słabo, więc praktycznie żadnych nie bronimy. Nie narzekamy w tej chwili na kontuzje, naprawdę dobrze gramy, więc powinno się to przełożyć na awans w rankingu. M.M.: - Musimy przede wszystkim dobrze zagrać w Indian Wells i Miami, gdzie poprzednio zaliczyliśmy pierwsze rundy. Po dobrej końcówce sezonu mamy więcej pewności siebie. Choćby do Australii lecieliśmy z poważnymi nadziejami na wygranie turnieju. Nie udało się, więc jest mały żal, ale myślę, że prędzej czy później zrobimy wielki wynik. Na przykład na igrzyskach w Londynie? M.M.: - To zawsze specyficzny turniej, bo każdy tam może wygrać i nie ma faworytów. Choćby dwie ostatnie olimpiady, na których najlepsi byli jednak singliści: w Atenach Chilijczycy Nicolas Massu i Fernando Gonzalez, a w Pekinie Szwajcarzy Roger Federer i Stanislas Wawrinka. Może dobrze byłoby, żeby tę serię przerwali jacyś typowi debliści, na przykład z Polski. Fyrstenberg i Matkowski najlepsi na trawie? M.M.: - Dlaczego nie, może czas ją odczarować, skoro dwa razy wygrywaliśmy w Eastbourne. Po prostu musimy trochę inaczej podejść do Wimbledonu, bo zawsze nastawialiśmy się na zasadzie +jak będzie to będzie+. Tym razem nie możemy sobie tłumaczyć, że to ostatni w roku turniej na trawie, bo wrócimy tam po trzech tygodniach na olimpiadę. M.F.: Musimy się wreszcie przekonać do trawy, no i będziemy mieli trochę czasu na przygotowania do igrzysk, szczególnie jeśli nie zagramy po drodze w Hamburgu. Niestety między Wimbledonem a Londynem nie ma żadnego turnieju na trawie, a wystarczyło jakieś sensowne przesunięcie w kalendarzu. Kalendarz w tym roku napięty, nie dość, że są igrzyska, to sezon skrócono o dwa tygodnie. To dobrze? M.F.: - Ja jestem jak najbardziej za, a jedyny problem będzie w końcówce. Między turniejem w hali Bercy a mastersem nie będzie tygodnia przerwy, więc z Paryża trzeba będzie od razu lecieć do Londynu. M.M.: - Może być dziwna sytuacja, że losować będą grupy, kiedy nie będą znani wszyscy uczestnicy. No chyba, że zrobią to w niedzielę, jedynym dniu wolnym między tymi turniejami. Ale i wtedy głupio byłoby grać od razu w poniedziałek. Zobaczymy jak ten problem rozwiążą, w końcu do mastersa jest trochę czasu. Czy to znaczy, że znów o kwalifikację do niego zamierzacie walczyć w Bercy? M.F.: - To skrócenie kalendarza chyba wymyślili, żeby nas wreszcie zmobilizować do dobrej gry przez cały sezon, a nie tylko na jesieni. Ale poważnie, to ten sezon staramy się traktować inaczej. Jakoś zawsze byliśmy zbyt wyluzowani na początku roku, a teraz jest pełna motywacja już na starcie. Zobaczymy z jakim skutkiem. Na przykład Bryanowie mobilizują się już od stycznia i często już w lecie mają pewne miejsce w mastersie. Na czym polega fenomen bliźniaków, którzy od kilku lat są najlepsi wśród deblistów? Można odnieść wrażenie, że Bryanowie to swoiste fatum, bo często trafiacie na nich w drabinkach, zazwyczaj w ćwierćfinałach... M.F.: - Tak, to trochę niewygodne dla nas. Trudno powiedzieć czemu są poza zasięgiem większości rywali, ale na pewno grają cały sezon równo i rzadko zdarzają im się wpadki. Jedyną, jaką w ich przypadku sobie przypominam, to porażka w pierwszej rundzie ostatniego US Open. Trudno znaleźć u nich słaby punkt. Rozmawiał: Tomasz Dobiecki