Miała jeszcze 15 lat, gdy od organizatorów turnieju w Madrycie dostała dziką kartę do wielkiego turnieju na mączce, rangą ustępującemu na tej nawierzchni tylko paryskiemu French Open. Był to dowód uznania dla Marty Kostiuk choćby za wywalczony rok wcześniej tytuł wśród dziewcząt w Australian Open, ale i za kapitalny występ wśród profesjonalistek już we styczniu 2018 roku. 15-latka z Kijowa przeszła kwalifikacje, doszła do trzeciej rundy w głównej drabince, zatrzymała ją dopiero jej rodaczka Elina Switolina. Była pierwszą tak młodą tenisistką z podobnym osiągnięciem od ponad 20 lat. Profesjonalna kariera nie była jednak już tak udana, postępy przychodziły powoli. Do czołowej setki wbiła się pod koniec 2020 roku, lepszy moment nastał na początku poprzedniego sezonu, choćby poprzez wygraną imprezę w Austin. Dużo jednak było przy trym zawirowań, sporo wpadek i zaskakujących porażek. Ukrainka zmieniła trenera, nową opiekunką została Polka Sandra Zaniewska, efekty przyszły szybko. Już ten rok był bardzo dobry: ćwierćfinał w Australian Open i trzysetowy bój z Coco Gauff, finał w San Diego, półfinał w Indian Wells, przegrany z Igą Świątek, wreszcie marsz do finału w Stuttgarcie. Tam właśnie Kostiuk przywitała się z kortami ziemnymi - trzema trzygodzinnymi bojami w drodze do półfinału, pewną wygraną z Marketą Vondrousovą oraz równie gładką przegraną z Jeleną Rybakiną w grze o tytuł. Miała prawo być zmęczona - turniej w Stuttgarcie to bowiem istny maraton. Szósty start Marty Kostiuk w Madrycie. I wciąż nie może się w stolicy Hiszpanii przełamać Tyle że w Madrycie grała po czterech kolejnych wolnych dniach, na szybszych kortach, które powinny jej sprzyjać. A jakoś nie sprzyjają - i to od lat. Startowała tu po raz szósty, nigdy nie przeszła do drugiej rundy. Teraz wydawało się, że jest w końcu na to spora szansa, a w przypadku wygranej - okazja do rewanżu z Rybakiną. Ukrainka mierzyła się bowiem z Mayar Sherif - blisko 28-letnią Egipcjanką, o której głośno robi się zazwyczaj wtedy, gdy zaczyna się sezon gry na mączce. Sherif ma akurat stąd dobre wspomnienia, bo rok temu osiągnęła życiowy wyczyn, zameldowała się tu w ćwierćfinale, przegrała go z Aryną Sabalenką. Wspomnienia to jedno, obrona punktów - drugie. Gdyby odpadła już dziś, spadłaby w okolice setnego miejsca w rankingu. A co to oznacza w kontekście pewnego miejsca choćby w głównej drabince Wielkich Szlemów, wie każda tenisistka. Egipcjanka miała już za sobą jeden pojedynek, po ponad trzech godzinach ograła Lauren Davis. Dlatego tak zaskakujące jest to, że z Kostiuk uporała się stosunkowo gładko. Dwa razy tak samo, trzy pierwsze gemy dla Mayar Sharif. Kostiuk tylko raz ją dogoniła Pierwszego seta ustawił już początek - Sherif wykorzystała swoje szanse, Kostiuk zaś nie. Obie miały break pointy w trzech pierwszych gemach, a to zawodniczka z północnej Afryki prowadziła 3:0, z dwoma przełamaniami. A później wygrała też zacięty gem numer cztery, prowadzenia 4:0 nie sposób już roztrwonić. Wygrała więc 6:2. Druga partia była w pewnym sensie kalką tej pierwszej - znów trzy pierwsze gemy dla Sherif, znów dwa przełamania, brakowało tylko break pointa dla Kostiuk. Ukrainka nie pozwoliła jednak tym razem na czterogemową stratę, odrobiła połowę strat, a później drugą część. To ona wyszła na prostą, miała 5:4, wydawało się, że po raz kolejny odwróci losy meczu. Jak z Coco Gauff w zeszłym tygodniu, jak z Quinwen Zhang, gdy broniła kilka piłek meczowych. Nic takiego jednak się nie stało, Sherif zagrała w końcówce kapitalnie. Pozwoliła Ukraince zdobyć zaledwie cztery punkty w trzech ostatnich gemach, wygrała partię 7:5. No i cały mecz, trwający 95 minut. W nagrodę w niedzielę zmierzy się z Rybakiną.