Novak Djoković słabo rozpoczął obecny sezon, a przynajmniej tak w jego skali trzeba ocenić odpadnięcie "już" w półfinale swojego ukochanego Australian Open, gdzie bronił tytułu sprzed roku. Serb poległ z wielką nadzieją włoskiego tenisa, a obecnie drugim tenisistą świata - Jannikiem Sinnerem. Utalentowany Włoch nie dał wielkiemu mistrzowi żadnych szans, ale można było się tego spodziewać. Sinner w Melbourne wyglądał zjawiskowo, a Djoković wręcz przeciwnie. Wygrywał raczej dzięki słabości rywali, niż swojej wybitnej dyspozycji. Piotr Sierzputowski ujawnia kulisy współpracy z Igą Świątek. "Byłem sceptycznie nastawiony" Serb po wizycie w Australii zrobił sobie przerwę od gry w tenisa. Wrócił na korty dopiero w marcu podczas prestiżowego Indian Wells, gdzie odpadł już w trzeciej rundzie z... Włochem 20-letnim Lucą Nardim. Później Serb ogłosił oficjalnie rozstanie ze swoim wieloletnim trenerem Goranem Ivaniseviciem, co było wielkim szokiem. Bez trenera Serb wybrał się do Monte Carlo, aby tam rozpocząć sezon na mączce. Tam prezentował się nieco lepiej, ale porażka z Casperem Ruudem w półfinale znów pozostawiła spore wątpliwości. Szok w Rzymie, Djoković odpada. Chile tryumfuje Kilkanaście dni po rywalizacji w Monte Carlo Djoković ogłosił także rozstanie ze specem od przygotowania fizycznego. Do Barcelony i Madrytu Serb nie pojechał, aby odpowiednio przygotować się najpierw do walki w Rzymie, a potem także, a może przede wszystkim, Roland Garros. Trudno było jednak tak naprawdę powiedzieć, w jakiej formie może być Djoković w Rzymie. Jego dyspozycja była ogromną niewiadomą, podobnie jak w przypadku Rafaela Nadala, choć okoliczności w tych przypadkach były zupełnie inne. Pierwszy mecz Djokovicia dawał nadzieję na to, że Serb faktycznie jest w stanie powalczyć o siódmy tytuł w Rzymie, a droga do niego tym łatwiejsza, że do stolicy Włoch nie przyjechali Jannik Sinner i Carlos Alcaraz. W swoim pierwszym spotkaniu tej imprezy doświadczony mistrz pokonał Corentina Mouteta w dwóch setach. Trzeba jednak przyznać, że nie była to dla Serba komfortowa wygrana, aby ją osiągnąć, musiał się naprawdę sporo napocić, bo w pierwszym secie wracał ze stanu 1:3. Sabalenka poskromiła swój "koszmar" i dogoniła Świątek. Co za wieści z Rzymu W kolejnym meczu na Djokovicia czekał leworęczny Chilijczyk Alejandro Tabilo. Jasne było, że na papierze, to trudniejszy rywal niż Francuz i na korcie znaleźliśmy potwierdzenie takich opinii. Tabilo tego popołudnia pod rzymskim słońcem prezentował się absolutnie zjawiskowo. W pierwszym secie prowadził już 4:0, żeby ostatecznie wygrać go 6:2 i rozpocząć dywagację o możliwej wielkiej sensacji. Djoković musiał szukać natychmiastowego odrodzenia w drugim secie. Problem jednak w tym, że nie tylko go nie znalazł, ale wręcz drugą partię rozpoczął najgorzej, jak tylko mógł, bo od straty swojego serwisu. Biorąc pod uwagę, że do tego momentu Tabilo nie musiał bronić żadnego breakpointa, to wyglądało dla Serba naprawdę fatalnie. Kilka kolejnych podań Djoković obronił aż przyszło do stanu 5:3 i serwisu Novaka. W tym przypadku nie ujrzeliśmy olbrzymiego doświadczenia, jakie powinien pokazać Djoković, bo mecz zakończył się jego podwójnym błędem serwisowym i Tabilo wygrał drugą partię 6:3, sprawiając jednocześnie ogromną sensację. To także wyjątkowy dzień w historii chilijskiego tenisa. Pierwszy raz od 21 lat zawodnik z tamtego kraju był zdolny pokonać lidera światowego rankingu w imprezie rangi ATP 1000. Wcześniej dokonał tego w 2003 roku Fernando Gonzalez, pokonując Lleytona Hewitta w Hamburgu. Jeśli zaś chodzi o ogólną rywalizację na wszelkich poziomach, to ostatni raz Chilijczyk był w stanie pokonać światowy numer jeden w 2007 roku. Wówczas wyższość Fernando Gonzaleza musiał uznać Roger Federer.