Będzie to ich drugi pojedynek. W marcu na twardych kortach w Indian Wells lepsza okazała się Rumunka 6:2, 1:6, 6:4. - Nie myślę teraz o tamtym meczu, choć go dobrze pamiętam, bo to zupełnie inna nawierzchnia, więc w czwartek będzie zupełnie inne spotkanie. Jej agresywny styl uderzania piłek, choć głównie trzyma się linii głównej, jest bardzo niebezpieczny na trawie. Daje mało czasu na reakcję i odpowiedź na jej zagrania. Sama też jest bardzo szybka, więc ciężko ją czymś zaskoczyć - powiedziała Halep. Rumunka jest najwyżej notowaną uczestniczką, jaka w Londynie wystąpiła w 1/4 finału, w dodatku jedyną z czołowej piątki rankingu. Wcześniej z imprezą pożegnały się bowiem Amerykanka Serena Williams (nr 1.) i Chinka Na Li (2.) w trzeciej rundzie, a także Agnieszka Radwańska (4.) i Rosjanka Maria Szarapowa (5.) - w czwartej. - Cieszę się, że jestem wciąż w drabince, choć tyle dobrych zawodniczek już tu nie gra, ale nie czuje jakiejś presji z tego powodu. To półfinał Wielkiego Szlema, więc nawet, jeśli przegram, to nie będzie jakaś niespodzianka. Na tym poziomie już nie ma przypadku, bo żeby tu dojść każda z nas musiała wygrać przecież już pięć meczów - uważa Halep. W środę Rumunka dość pewnie uporała się z ubiegłoroczną półfinalistką Wimbledonu - Niemką polskiego pochodzenia Sabine Lisicki (nr 19.) 6:4, 6:0. Przed miesiącem Halep przegrała w paryskim finale - jej pierwszym w Wielkim Szlemie - z Szarapową. Wcześniej, w styczniowym Australian Open, była w ćwierćfinale. Natomiast Bouchard w tym sezonie regularnie osiąga półfinały w tym cyklu, a zarówno w Melbourne, jak i w Paryżu ponosiła porażki z późniejszymi triumfatorkami (w Australii z Li). - Kolejny półfinał, ale jestem tak samo podekscytowana, jak przy tamtych. Oczywiście, chciałbym zrobić teraz o krok więcej, dlatego muszę w czwartek zagrać jeszcze lepiej, niż w środę. Coraz lepiej czuję się na trawie i ciekawa jestem, co jeszcze mi się tu uda zrobić. Znam Simonę, grałam z nią, no i na pewno chciałabym się zrewanżować za poprzedni mecz - powiedziała Bouchard. Miejscowi dziennikarze dopytywali ją czy nie chciałaby pójść w ślady Grega Rusedskiego i zamiast w kanadyjskich barwach występować z paszportem brytyjskim. - Nie planuję nic takiego. Jestem patriotką i gra dla mojego kraju napawa mnie dumą. Nie grałam na igrzyskach w Londynie, nad czym ubolewam, dlatego teraz już myślę o starcie w Rio w 2016, ale pod flagą Kanady - dodała. 20-letnia Bouchard od pierwszych meczów na trawiastych kortach The All England Lawn Tennis Club jest wymieniania w gronie najpoważniejszych kandydatek do zwycięstwa. Jej najgroźniejsze przeciwniczki już się wykruszyły, więc to jej nazwisko nie schodzi obecnie z ust fachowców. Finalistkę tegorocznego Wimbledonu z dolnej połówki turniejowej drabinki wyłoni czeski pojedynek, w którym triumfatorka tej imprezy sprzed trzech lat Petra Kvitova (nr 6.) spotka się z Lucie Safarovą (23.). Kvitova, jeśli pokona rodaczkę w środę, to w najbliższy poniedziałek awansuje na czwarte miejsce w rankingu WTA Tour, spychając na piątą lokatę Agnieszkę Radwańską, która w tej imprezie odpadła w czwartej rundzie (nie obroniła wszystkich punktów za ubiegłoroczny półfinał). Jest zdecydowaną faworytką, nie tylko rankingowo, ale również dlatego, że wygrała z Safarovą we wszystkich pięciu poprzednich spotkaniach, w tym przed dwoma tygodniami na trawie w Eastbourne. Druga z Czeszek poprawiła tu swój najlepszy wielkoszlemowy wynik, czyli ćwierćfinał Australian Open 2007. Z Londynu Tomasz Dobiecki