Tegoroczny turniej w Paryżu, w przeciwieństwie do innych wielkoszlemowych zmagań w ostatnim czasie, nie dostarczył zbyt wielu sensacyjnych wyników. Chyba tą największą sensacją była wygrana w czwartej rundzie 22-letniej Loïs Boisson z Jessicą Pegulą, trzecią zawodniczką rankingu WTA. I tu zaznaczmy: w ostatnim notowaniu światowego rankingu, już na starcie French Open, zawodniczka z Francji zajmowała w nim 361. pozycję. Teoretycznie nie powinna nawet grać w kwalifikacjach wielkoszlemowego turnieju, ale dostała dziką kartę do głównej drabinki. Podobnie miało być rok temu, gdy tuż przed rywalizacją doznała paskudnej kontuzji kolana, straciła dziewięć miesięcy. I teraz powoli odbudowuje swój ranking, już dziś miała zapewnione miejsce w przedziale 121-130. Fortuna dla Świątek po awansie do półfinału. Brakuje jeszcze 31464 dolarów Rzadko takie romantyczne historie się zdarzają, trudno tu nawet porównywać historię Igi Świątek z Paryża sprzed pięciu lat, bo Polka jednak zajmowała już 54. miejsce w rankingu. Bardziej przychodzi na myśl przygoda Emmy Raducanu z US Open rok później, gdy jako rakieta numer 150 musiała grać w kwalifikacjach. I wygrała w nich trzy spotkania bez straty seta, później siedem w głównej drabince, też po 2:0. I sięgnęła po tytuł. Miała przy tym jednak dużo szczęścia, bo po drodze ani razu nie wpadła na rywalkę z TOP 10. A Boisson już pokonała tu Pegulę, wcześniej choćby Elise Martens, a teraz stanęła na drodze Mirry Andriejewej. Rosjanka miała już świadomość, że awans do półfinału zapewni jej co najmniej piątą pozycję w światowym rankingu. A tak wysoko jeszcze nigdy nie była. Mirra Andriejewa kontra Lois Boisson w ćwierćfinale French Open. Gigantyczna wrzawa na Court Philippe-Chatrier O ile na teoretycznie znacznie ciekawiej zapowiadającym się spotkaniu Coco Gauff z Madison Keys było sporo wolnych miejsc na trybunach największego kortu w kompleksie Stade Roland Garros, to już podczas meczu Andriejewej z Boisson trudno było wcisnąć zapałkę. I trudno się temu dziwić, Francuzi są spragnieni sukcesów swoich zawodniczek, a tymczasem brak tu teraz następczyń Mary Pierce, Amelie Mauresmo czy nawet kończącej powoli karierę Caroline Garcii. A 22-letnia Loïs tę nadzieję im dała, na dodatek po takich zdrowotnych kłopotach. I ten doping, odbijający się od zasuniętego dachu, tylko potęgował nastrój wyczekiwania na kolejną sensację w Paryżu. Boisson nie czuła się źle w takiej atmosferze, dotrzymywała kroku Andriejewej. Mogła imponować serwisem - ten był mocniejszy niż dzisiaj u Coco Gauff czy Madison Keys, taki sam jak wczoraj u Aryny Sabalenki. W pierwszym secie cztery z pięciu pierwszych podań trafiało w karo, średnia serwisu to 175 km/godzinę. Coś imponującego! W innych elementach Francuzka była jednak nieco słabsza od Rosjanki, zwłaszcza w grze bekhendowej. Delikatnie ta różnica zaczęła się zaznaczać, Mirra odskoczyła na 3:1, miała kolejną szansę na przełamanie - już na 4:1. I wtedy Loïs zagrała dwie kapitalne akcje, pozostała w grze. Wyrównała nawet na 3:3, choć później przewagę znów uzyskała Rosjanka. Mirra miała setbola na 6:3, gdy już znalazła sposób na atakującą rywalkę, mijała ją wzdłuż linii. Boisson się wybroniła, a później... zaczęła grać jak w transie. Przełamała Andriejewą, wygrała swojego gema serwisowego, na 6:5. Trybuny na Court Philippe-Chatrier wrzały na całego, Andriejewa była już kłębkiem nerwów. Francuzka, gdy tylko mogła, przekładała sobie piłkę na forhend. I trafiała nim jak w transie. Zrobiło się 0-30, Boisson brakowało dwóch punktów do sensacyjnego wygrania seta. Mirra doprowadziła jednak do tie-breaka, po szalonym gemie, w którym jej rywalka miała trzy setbole, a ona sama wykorzystała swoją szóstą okazję. Losy tego spotkania miał więc rozstrzygnąć 13. gem. Andriejewa zaczęła go od dwóch punktów, ale cztery kolejne padły łupem Francuzki. Mirra była poirytowana zachowaniem kibiców, ci wyraźnie sprzyjali Boisson, co nie dziwiło. A dach potęgował ogromną wrzawę. Rosjanka wyszła z 3-5 na 6-5, miała setbola i przewagę sytuacyjną w kolejnej akcji. A Boisson jakimś cudem się wybroniła, wyrównała. I za moment to ona miała czwartą szansę na zamknięcie seta. Dokonała tego, zachowała wciąż kamienną twarz, ale pokazała palcem na ucho, dała znać kibicom, czego od nich oczekuje. 3:0 dla Andriejewej, a później coraz bliżej kolejnej gigantycznej sensacji. Nerwy Rosjanki, spokój Francuzki Boisson Tymczasem w drugim secie sytuacja się zmieniła, mimo kolejnych zaciętych gemów. Andriejewa odskoczyła na 3:0, miała przewagę jednego przełamania. Wydawało się że wszystko już zaczyna iść po jej myśli. Rywalka miała prawo odczuwać trudy kondycyjne, grała jednak w tym turnieju dużo więcej: trzy sety, 25 gemów, prawie trzy godziny. A jednak to Boisson zaczęła odrabiać straty, a cały czas "spokojnej" Rosjanki prysł w szóstym i siódmym gemie. Była już maksymalnie zdenerwowana, najpierw wściekła wybiła piłkę gdzieś pod dach, dostała oficjalne ostrzeżenie. Za chwilę wykłócała się z Miriam Bley, bo sędzia uznała przerwanie gry przez Francuzkę, przeanalizowała ślad piłki i dała jej punkt. A za chwilę dziewiąty podwójny błąd Mirry w meczu dał kolejnego breaka Boisson. I prowadzenie 4:3. Francuzka potrzebowała jeszcze dwóch gemów do potwierdzenia olbrzymiej sensacji, choć też już było widać u niej pierwsze kłopoty fizyczne. I ten pierwszy krok zrobiła, mimo break pointa dla Mirry. A później drugi, wykorzystała niemoc 18-letniej rywalki. A choć sama ma mniejsze doświadczenie w meczach na tym poziomie, nie pękła. I W półfinale Boisson zagra w czwartek z z Coco Gauff.