Tenisowa karuzela kręci się niemal cały czas, zawodniczki mają wolne jedynie między połową listopada a końcem roku. Ledwie skończył się sezon na kortach ziemnych, a już większa część szerokiej czołówki w tourze przeniosła się na trawę. W tym tygodniu większość najlepszych zawodniczek odpoczywa jeszcze po French Open, ale 28 tenisstek z TOP 50 (a 57 z TOP 100) już zaczęło zmagania na trawie. Wśród nich zaś dwie Polski: Magda Linette w WTA 250 w 's-Hertogenbosch, a Magdalena Fręch w WTA 500 w londyńskim Queen's Clubie. Poznanianka, po niezbyt dla siebie udanych zmaganiach w Paryżu, została rozstawiona w Holandii z czwórką. Pilnie potrzebuje punktów do rankingu, jest na granicy rozstawienia w Wimbledonie - na utrzymanie swojej 31. pozycji ma więc tylko dwa tygodnie. A dlaczego to jest ważne, pokazał właśnie Roland Garros. Siostra Hurkacza rozgromiła rozstawioną Białorusinkę. 6:0, 6:0. Będzie polskie starcie Już w pierwszej rundzie poznanianka trafiła na rozstawioną Clarę Tauson, przegrała to spotkanie po trzysetowej batalii. A była przecież najwyżej klasyfikowaną zawodniczką spoza tych, które miały numerek w drabince. Rok temu było podobnie, tak w Paryżu (rozstawiona Ludmiła Samsonowa na początku) i Wimbledonie (Elina Switolina na start). Teraz Magda ma jednak spore szanse, by przynajmniej w dwóch pierwszych meczach faworytek unikać. WTA 250 w 's-Hertogenbosch. Magda Linette kontra Bernarda Pera. Koleżanki z pary deblowej zagrały przeciwko sobie Pierwszą rywalkę Polki była jedna z bliższych jej osób w kobiecym tourze - Bernarda Pera. Magda kilka razy podkreślała, że lubi z Amerykanką grać w debla ("zapewnia mi komfort z tyłu" - mówiła), ale też spotykać się, "bo Bernarda jest bardzo otwartą i wesołą osobą". Jeszcze w Paryżu wspólnie stały po jednej stronie siatki, teraz znalazły się po różnych. Pera potrafi mocno serwować, gra płasko - jej gra "jest skrojona" pod trawę. I od początku było to widać na korcie. O ile jeszcze w pierwszym gemie Polce udało się obronić trzy break pointy, to później już tak dobrze nie było. W chłodnej i pochmurnej Brabancji Północnej Amerykanka radziła sobie dużo lepiej, szybko przystosowała się do warunków. Prognozy pogody zapowiadały zaś opady - i w końcu zaczęło kropić. A trawa to nie mączka - tu na mokrej nawierzchni nikt ryzykować nie będzie. Pierwsza przerwa, krótka, nastąpiła po 20 minutach. Później była kolejna. Dopiero w ósmym gemie Linette wywalczyła pierwszego break pointa, ale już przy stanie 2:5. Bardzo niekorzystnym dla siebie, ale też Pera nie zostawiała złudzeń, która z tenisistek uderza tu mocniej. Amerykanka często zagrywała przez środek - i to wystarczyło. Linette patrzyła w bok, szukała wzrokiem trenera, nie wiedziała, jak ma grać. Nie wykorzystała tej jedynej okazji na przełamanie, za chwilę było już po secie. 2:6 w 35 minut, nie napawało to optymizmem. Pera miała zdecydowanie lepszą skuteczność serwisu, a między jej drugim podaniem, a drugim podaniem Polki, była przepaść. Dwa gemy, krótka przerwa. Niecałe dwa kolejne i... trzy godziny w szatni. Siąpiło w Brabancji Północnej Początek drugiego seta mógł zdołować poznaniankę, wygrała trzy pierwsze akcje, prowadziła 40-0. I przegrała pięć kolejnych, została przełamana. Za moment było już 0:2, wtedy nastąpiła kolejna krótka przerwa. Po niej Magda wygrała wreszcie gema, w kolejnym prowadziła 40-15, później 40-30. Mogła wyrównać, gdy... obie zostały poproszone o zejście z kortu. Znów padało, teraz już na dobre. Trawa na kortach w Holandii nie jest suszona, cztery osoby chodziły z kijami teleskopowymi, przypominającymi długie wędki, "przeczesywały ją" przez ponad godzinę. Po niemal 90 minutach włoska arbiter Cecilia Alberti pojawiła się placu gry, chwilę później przyszły obie zawodniczki. Linette nie była przekonana do sensu wznawiania spotkania, za moment znów udały się do szatni. Po kolejnych 90 minutach wreszcie spotkanie udało się wznowić - i dokończyć. Polka co prawda zdobyła pierwszy punkt, po podwójnym błędzie Pery (a to oznaczało remis 2:2), ale za chwilę znów została przełamana. Pera awans miała już podany na tacy, prowadziła 5:3, a później 5:4 i serwowała. Linette znów stanęła przed szansą na przełamanie i Pera... znów popełniła podwójny błąd. Zrobiło się 5:5. A później kolejne dwa breaki spowodowały tie-breaka. Amerykanka dwa ostatnie punkty straciła po... podwójnych błędach. W tie-breaku Polka miała dwie piłki setowe, Amerykanka - dwie meczowe. Przy stanie 9-9 Pera posłała asa, ale elektroniczny system... wykrzyknął błąd stóp. Zdenerwowana Amerykanka miała drugi serwis, wyrzuciła piłkę za boisko. Linette dostała trzeciego setbola, ale pierwszego przy swoim podaniu. I... też popełniła podwójny błąd! Koniec końców wygrała jednak 12-10. Polka znalazła się na fali wznoszącej, w trzecim secie od razu przełamała rywalkę, prowadziła już 2:0 i 40-0, przy podaniu Pery. Amerykanka zaczęła ryzykować, udało jej się wygrać tego gema. Nie mogła jednak odrobić tej straty z początku partii, Polka miała więc 5:4 i serwowała po zwycięstwo. I właśnie teraz dopadła ją niemoc, Pera wyrównała. A później Amerykanka dorzuciła dwa kolejne gemy... Mecz skończył się niemal sześć godzin od pierwszej akcji. Pera wygrała 6:2, 6:7 (10), 7:5. O ćwierćfinał będzie rywalizować z Włoszką Elisabettą Cocciaretto. A Polce został jeszcze debel.