- Oni nie pomagają - to były ostatnie słowa wypowiedzi Eliny Switoliny, która nawiązywała rok temu we Francji do faktu niepodawania ręki przez ukraińskie tenisistki nie tylko Rosjankom, ale też Białorusinkom. Bo w Paryżu najpierw Arynie Sabalence ręki nie podała Marta Kostiuk, później zaś właśnie Switolina, przegrała z nią w ćwierćfinale. To było ich ostatnie do dziś starcie, zarazem drugie rozegrane na mączce. Na kolejne przyszło czekać blisko rok, ale już po twarzach i zachowaniach obu tenisistek widać było, że przyjaźni między nimi nie ma. Nocne starcie gwiazd w Rzymie. Potężna siła Sabalenki długo nie łączyła się z precyzją Obie wyszły na kort już po godz. 22 - bardzo późno, tenisistki tego nie lubią. Gdy mecz się kończył, cudowne widowisko, śledziła je z trybun garstka widzów. Pozytywną wiadomością dla tej wygranej było tylko to, że jej półfinał z Jeleną Ostapenko został zaplanowany dopiero na środę. O tym, jakie to będzie spotkanie, pokazał już pierwszy gem. Zagrywała Sabalenka, gem składał się z 14 punktów, co jedno uderzenie było mocniejsze. Białorusinka już była w sporych opałach, wybroniła się jednak z trzech break pointów, uratowała gema. Od pierwszej akcji stawiała wszystko na jedną kartę - uderzała mocno, często tym wygrywała akcje (14 winnerów w pierwszym secie), ale jeszcze częściej pudłowała (22 niewymuszone błędy). Switolina była zaś jakby bardziej sprytna - też starała się grać mocno i nisko nad siatką, też ryzykowała przy serwisie, ale jednak częściej zmieniała rytm. I zaskakiwała tym rywalkę. Do pierwszego przełamania doszło już w trzecim gemie, na korzyść Ukrainki. Było widać dużą nerwowość po stronie faworytki, źle ten mecz się dla niej układał. Białorusinka odrobiła jednak straty w szóstym gemie, Switolina nie wytrzymała wtedy ciśnienia. Chciała ryzykować serwisem, bała się mocnego returnu rywalki, która przy drugim podaniu wchodziła już w kort, ale przesadziła - popełniła trzy kolejne podwójne błędy serwisowe. Po to, by zaraz znów zyskać przewagę. Siła Sabalenki nie była bowiem połączona z precyzją, coraz częściej wiceliderka listy WTA się myliła. Switolina wytrzymała też presję w swoim kolejnym gemie serwisowym, mimo jeszcze jednego podwójnego błędu. Odskoczyła na 5:3, drzwi do wygrania pierwszej partii zostały szeroko otwarte. I ostatecznie ją wygrała - grając pomysłowo, precyzyjnie. Sabalenka zaczęła seta źle, później całkowicie przejęła inicjatywę. I wtedy dopadło ją nieszczęście Po zakończeniu seta Switolina spokojnie usiadła na ławeczce, Sabalenka przemknęła obok niej, wzięła ręcznik, wyszła na chwilę z kortu. Chciała się uspokoić, a tymczasem po wznowieniu gry popełniła kolejne dwa błędy, przegrywała 0:30. W przypadku Sabalenki nie jest regułą, że w takich sytuacjach potrafi wyjść na prostą, że zdoła opanować emocje. A te w niej buzowały, to było widać. Białorusinka jednak przełamała się, coraz częściej trafiała w kort, więcej błędów było po stronie Switoliny. Ukrainka została przełamana, musiała odrabiać straty już ze stanu 0:3. Tyle że nie miała jak tego uczynić, Sabalenka wskoczyła na poziom, na którym była osiem dni temu, grając finał w Madrycie z Igą Świątek. Returny w linie, do tego błędy Ukrainki - cztery szybkie punkty i było już 0:4. Po 17 minutach tego seta było raczej jasne, że ósmą ćwierćfinalistkę wyłoni trzeci set. Tak się stało, bo do potężnych zagrań Białorusinka dołożyła jeszcze niezwykle precyzyjne i skuteczne skróty. Było więc 1:1 w setach, ale jednocześnie bardzo niebezpieczny dla Białorusinki objaw. W siódmym gemie, gdy miała już piłki setowe, zaczęła nagle głęboko oddychać, od razu poprosiła sędzię meczu Jennifer Zhang o pomoc medyczną, lekko się wygięła. Jakby coś się stało z którymś z mięśni grzbietu. Sabalenka z kontuzją pleców, Switolina chciała to wykorzystać. I dobrze zaczęła trzeciego seta, przełamała faworytkę Białorusinka wróciła do gry, choć pomoc medyczna, masaż pleców - nie dawała większych nadziei na sukces. Początkowo nie chciała już ryzykować mocniejszych zagrań, by nie pogorszyć stanu zdrowia. By czasem nie wyeliminować się także z Rolanda Garrosa, bo to by było dla niej większą tragedią. A jednocześnie nie mogła tu pozwolić sobie na porażkę, bo w przypadku jeszcze wtorkowej wygranej Coco Gauff w 1/4 finału, Amerykanka wyprzedziłaby ją w rankingu WTA. I zepchnęła w turniejowej drabince w Paryżu. Chciała więc kończyć akcje możliwie szybko, ale już z mniejszą siłą, a większą precyzją. Switolina zaś wykorzystywała tę sytuację, grała mądrze. I w trzecim secie szybko przełamała Sabalenkę - odskoczyła na 2:0. Sabalenka była wściekła na całą tę sytuację, widać było potężną irytację w jej zachowaniu. A jednocześnie walczyła do upadłego, wygrała gema przy podaniu Ukrainki, kapitalnie operowała skrótami. Tyle że po tym zwycięskim gemie znów przy jej ławce pojawiła się fizjoterapeutka. Niesamowity scenariusz ostatniego ćwierćfinału w Rzymie. Takiego nikt by raczej nie wymyślił Pomoc przy ławce Białorusinki pojawiała się co kilka minut, a ona... znów grała jak w transie. Przełamała Switolinę raz, później drugi raz - objęła prowadzenie 3:2. Ten mecz był już tak zwariowany, że wykraczał poza jakiekolwiek logiczne rozumowanie. Po co Sabalence takie ryzyko tuż przed French Open? Świątek rok temu odpuściła w starciu o półfinał z Rybakiną, ale później triumfowała w stolicy Francji. Sabalenka wybrała inną drogę - ona chciała zagrać do końca. Szósty gem zapisała na swoim koncie do zera - były skróty, potężne forhendy luźną ręką, bez spinania całego ciała. Po prostu perfekcja. Stawiała wszystko na jedną kartę, a Switolina niewiele mogła zrobić. Choć chciała, ale była bezradna. Swoją niemoc Ukrainka przełamała dopiero w siódmym gemie, ale to wciąż było za mało. Tym bardziej, że już za chwilę musiała serwować przy stanie 3:5, nie miała opcji na jakąkolwiek pomyłkę. I się nie myliła, zbliżyła się na 4:5. Pozostało jeszcze "tylko" wyrównać stan seta, gdy zagrywała Białorusinka. I tak się stało - ten mecz dostał kolejny zaskakujący zwrot. Białorusinka zmarnowała olbrzymią szansę, miała break pointa na 6:5, Switolina się wybroniła. A później Ukrainka miała dwie piłki meczowe i... znów nastąpił zwrot. Sabalenka wygrała cztery kolejne akcje, awans w tym epickim starciu miał się rozstrzygnąć w tie-breaku. Switolina nie wytrzymywała, przy swoim serwisie, przy stanie 3:4, popełniła błąd, Sabalenka uciekła na dwa punkty. I mogła mieć trzy piłki meczowe, ale przegrała kapitalną wymianę, a już za chwilę było 5:5. To Białorusinka jako pierwsza wywalczyła meczbola. I miała inicjatywę, Switolina kapitalnie się wybroniła. Wyrównała na 6:6 przy drugiej zmianie stron, za chwilę sama miała piłkę meczową. I... nic, powtarzał się scenariusz z finału Sabalenka - Świątek z Madrytu. Tyle że Ukrainka nie powtórzyła historii Polki, przegrała 7:9. Po meczu nie podały sobie ręki, Switolina kiwnęła tylko głową w kierunku rywalki.