Był maj 2016 roku, gdy 21-letnia Amerykanka Madison Keys awansowała do finału turnieju w Rzymie - pokonała znakomitą na mączce Garbiñe Muguruzę. Po raz pierwszy awansowała do decydującej rozgrywki w turnieju obecnej rangi WTA 1000 (wtedy Premier 5). Miała 21 lat, za sobą już jeden wielkoszlemowy półfinał (rok wcześniej przegrała w Melbourne z Sereną Williams 6:7, 2:6) i wydawało się, że może zająć miejsce słynnej rodaczki. Wtedy w Rzymie przegrała finał, znów z Sereną 6:7, 3:6, tak wielkiej kariery, jak się spodziewano, nie zrobiła. Jesienią 2016 roku dotarła do siódmej pozycji w światowym rankingu, w kolejnych latach raz wystąpiła w finale US Open, cztery razy w półfinałach Wielkich Szlemów. Świetny czas dla Madison Keys. Najpierw półfinał w Madrycie, teraz świetna seria w Rzymie Teraz Madison Keys ma wyraźnie lepszą formę, w Rzymie praktycznie zapewniła już sobie rozstawienie do czwartej rundy Rolanda Garrosa włącznie, nie wypadnie w rankingu z szesnastki biorącej udział w zmaganiach w Paryżu (bez kontuzjowanej Karoliny Muchovej). A gdyby nie fakt, że opuściła cały cykl zmagań w Australii i na Bliskim Wschodzie, do gry wróciła dopiero w Indian Wells, zapewne pukałaby już do czołowej dziesiątki rankingu. Amerykanka dysponuje bowiem ogromną siłą i jeśli trafi na rywalkę, która nie jest w stanie odpowiadać tym samym, nie daje jej szans. O ile oczywiście jest precyzyjna, bo czasem towarzyszy jej "syndrom Ostapenko", gdzie jeden błąd goni drugi. W Madrycie 29-letnia Amerykanka grała wyśmienicie, pokonała m.in. Ludmiłę Samsonową, Coco Gauff i Ons Jabeur, zatrzymała ją dopiero w półfinale Iga Świątek. Wiele wskazuje na to, że w Rzymie dojdzie do rewanżu, ale o jedną rundę wcześniej. Set w 28 minut dla Madison Keys. W drugim też wszystko szło sprawnie. Aż doszło do sporego skandalu, intruz na korcie Keys wygrała w stolicy Włoch już trzecie spotkanie, choć dopiero pierwszy raz bez straty seta. Z Rumunką Soraną Cirsteą dotąd jej się nie wiodło, dwukrotnie w karierze z nią przegrywała, dziś jednak była o klasę lepsza. Rywalka nie potrafiła "ruszyć" Amerykanki ze środkowej strefy kortu, na mocne zagrania Keys starała się odpowiadać asekuracyjnie, co tylko napędzało tenisistkę zza oceanu do kolejnych ataków. Cirstea wygrała co prawda pierwszego gema, ale przegrała pięć kolejnych, dwukrotnie została przełamana. Po zaledwie 28 minutach Amerykanka triumfowala 6:2, niewiele tu było dłuższych wymian. Gdy zaś w trzecim gemie drugiego seta znów zaliczyła breaka, wydawało się, że wszystko zmierza sprawnie ku szybkiemu i szczęśliwemu dla niej rozwiązaniu. Stało się jednak inaczej. Keys prowadziła 3:1 i 15:0, do kolejnego serwisu szykowała się Cirstea, gdy na środku kortu pojawił się mężczyzna i zaczął rozrzucać pocięte konfetti. Reszta wypełnionych trybun na obiekcie Pietrangeli zaczęła buczeć i gwizdać. Mecz przerwano na 45 minut - to więcej, niż zawodniczki spędziły dotąd na placu gry. Niemiecka sędzia Miriam Bley nie miała wyjścia - musiała odesłać obie tenisistki do szatni. Madison Keys w żadnym stopniu to jednak nie przeszkodziło, długa przerwa nie podziałała też na Cirsteę. Mecz potrwał jeszcze zaledwie 12 minut - Amerykanka wygrała 6:2, 6:1 i awansowała do ćwierćfinału, pierwszego dla siebie w Rzymie od pamiętnego 2016 roku. A rywalkę pozna zapewne dopiero po godz. 16, może nawet 17 - wtedy powinno zakończyć się starcie Igi Świątek z Angelique Kerber.