25 zwycięstw i 6 porażek Jessiki Peguli, 3 zwycięstwa i 10 porażek Magdaleny Fręch - to bilans Amerykanki i Polki przed początkiem ich starcia o ćwierćfinał w Stuttgarcie. Pegula aż do turnieju w Miami nie osiąga spektakularnych wyników, bo trudno za takie uważać triumf w Austin czy finał w Adelajdzie, gdzie większość czołówki skupiła już się jednak na Australian Open. Ostatnie jej występy sprawiają jednak, że stała się poważną kandydatką do wyprzedzenia Igi Świątek jeszcze przed startem Roland Garros, zgarnięcia "dwójki" w światowym rankingu. I w Stuttgarcie zrobiła ku temu pierwszy mały krok, nie dała najmniejszych szans Fręch. Potwierdziła, że świetne wyniki na mączce w Charleston nie były dziełem przypadku. A Polka? Wciąż odbija się od najlepszych na świecie. Nigdy nie wygrała z rywalką z pierwszej piątki, z tymi z TOP 3 nie ugrała nawet seta. A tylko raz była tego blisko - dwa lata temu w Madrycie, gdy przegrała pierwszego seta w tie-breaku 5-7. Właśnie z Pegulą, wtedy trzecią w rankingu. WTA 500 w Stuttgarcie. Jessica Pegula kontra Magdalena Fręch. Amerykańsko-polski bój o ćwierćfinał Analitycy wyliczyli, że Polka ma... 17 procent szans na zwycięstwo. Mało, ale jak spojrzeć na formę obu zawodniczek i ich ostatnie wyniki - dość dużo. Niewielu pewnie stawiało na Polkę, mającą w nogach ponad trzygodzinny bój z Sarą Errani, z wielkim trudem wygrany. Pegula w Stuttgarcie zaliczyła wcześniej jedynie "rozgrzewkowy" mecz debla, zresztą przegrany. Fręch zaczęła znakomicie, najpierw wytrzymała wymianę slajsową, dobiegła do skrótu i zaliczyła winnera. A za chwilę posłała wygrywający serwis. I na tym dobre chwile się skończyły. Pegula włączyła drugi bieg, a i łodzianka jej pomogła, kończąc tego gema podwójnym błędem serwisowym. Pierwsza partia potrwała 27 minut, łodzianka była kompletnie bezradna przy serwisach Peguli. Warto tu zwrócić uwagę na piłkę przy stanie 3:0 i 15-0 dla Amerykanki. Fręch dobrze odpowiedziała returnem, stworzyła sobie przewagę. Miała problem ze skończeniem akcji smeczem, ale dokonała tego forhendem. Zebrała brawa, akcja była ładna, efektowna. Tyle że... jedyna przy 13 serwisach Jessiki w tym secie. To była deklasacja, tak wielka różnica byłą w jakości serwisów jednej i drugiej. Bo przy swoim podaniu Fręch jeszcze walczyła, próbowała coś zdziałać. Wygrała nawet gema przy stanie 0:4, ale pewnie polscy kibice w najczarniejszych snach nie spodziewali się, że będzie to gem honorowy. Podopieczna trenera Andrzeja Kobierskiego grała nerwowo, wyrzucała całą masę piłek poza plac gry. I nic nie zmieniło się w drugim secie, Pegula po kolei dopisywała kolejne gemy do swojego dorobku. Imponowała serwisem, ale też reagowała na pasywną grę Polki, która nie za bardzo wiedziała, co się dzieje wokół. Dwa swoje pierwsze gemy Amerykanka wygrała do zera, dopiero w trzecim Fręch ugrała dwa punkty. A w dwóch swoich - trzy. Było więc 6:1 i 5:0, Polka serwowała po to, by nie dostać bajgla. Udało się, raz sama świetnie zagrała w narożnik, innym razem Pegula przesadziła z dropszotem, na sam koniec Polka zaatakowała przez środek. Później jednak serwowała trzecia rakieta świata - i mecz się skończył, mimo jedynego break pointa Polki w meczu. Slynny arbiter Kader Nouni powiedział "gem, set i mecz Pegula" po 59 minutach od startu pierwszej akcji. Amerykanka potwierdziła, że jest w znakomitej formie i może być bardzo wymagającą rywalką dla Igi Świątek, jeśli w niedzielę dojdzie do ich boju w półfinale. Najpierw jednak Pegula musi wygrać w sobotę z Jekateriną Aleksandrową.