Przed rozpoczęciem zmagań we French Open eksperci zachwycali się formą Collins prezentowaną w rywalizacji z Kateriną Siniakovą. Czeszka nie miała zwyczajnie argumentów, żeby zagrozić doświadczonej rywalce i poległa 1:6, 2:6. Potem zresztą było tylko lepiej, bo po wygranej w starciu z Clarą Burel 6:1, 6:3 Amerykanka wyrosła na główną faworytkę turnieju WTA w Strasbourgu. Potem było jeszcze półfinałowe zwycięstwo z Andżelą Kalininą. Od czasu Indian Wells 30-latka wygrała już 22 z 24 meczów, a wygrać z nią na przestrzeni ostatnich miesięcy zdołała jedynie Aryna Sabalenka. Jednak tę znakomitą statystyką planowała popsuć zawodniczce jej rodaczka Madison Keys, która także w Strasbourgu miała swoje ambicje. Demolka w pierwszej partii, popis Keys Wielu zastanawiało się, czy Collins będzie w stanie namieszać na kortach im. Rolanda Garrosa i pokrzyżować plany Idze Świątek czy Arynie Sabalence. I oczywiście nadal Amerykanka może sprawić kilka niespodzianek, ale w Strasbourgu spotkał ją zimny prysznic... Bo tak trzeba nazwać bolesną porażkę z niżej notowaną Madison Keys. Już w pierwszym secie finalistka US Open z 2017 roku wręcz zdemolowała swoją rywalkę, wygrywając 6:1. Collins wygrała pierwszego gema, przy swoim serwisie, ale potem sześć z rzędu padło łupem 16. tenisistki rankingu WTA i po 34 minutach pierwszy set się zakończył. Drugi zresztą potrwał tylko sześć minut dłużej, bo słabsza dyspozycja Collins z pierwszej partii nie była przypadkiem. Tym razem udało jej się "urwać" tylko dwa gemy i po porażce 2:6, przegrała całe spotkanie w dwóch setach. Keys mogła cieszyć się z kolejnego w swojej karierze tytułu, natomiast jej rywalka, rewelacja tego sezonu, musiała przełknąć gorycz porażki. Danielle Collins i jej historia to niemal hollywoodzki scenariusz i kto wie, czy nie zakończy się jakimś spektakularnym sukcesem. Być może we French Open. Jednak chyba za wcześnie media ogłosiły ją kolejną rywalką Świątek czy Sabalenki.