Dla Magdy Linette powrót do gry po Wimbledonie nie był zbyt udany - w Montrealu w pojedynku z Wiktorią Azarenką wygrała zaledwie trzy gemy. Podobnie złe wspomnienia miała w czerwcu w Birmingham, gdy uległa także 3:6, 0:6 Chince Lin Zhu, ale dość szybko się pozbierała i w Wimbledonie była w stanie ograć dwie niezłe rywalki. Tym razem miała zareagować podobnie - i to w miejscu, które nigdy jej nie leżało. Magda Linette wróciła do miasta, w którym jej wybitnie nie szło. Świetna rywalka na przełamanie serii W Cincinnati Polka gra w każdym turnieju od 2016 roku. Czterokrotnie odpadała w kwalifikacjach, trzykrotnie zaś nie była w stanie przejść pierwszej rundy turnieju głównego. To jakieś fatum, które nie zdarzało się w żadnym innym turnieju. Dziś Polka dostała idealną okazję do przełamania - nie musiała walczyć z zawodniczką ze światowej czołówki, a z kwalifikantką Ann Li, 192. zawodniczką rankingu WTA. 23-letnia tenisistka - i w to też trudno uwierzyć - nie wygrała w tym roku żadnego spotkania w turnieju głównym WTA. Jeśli gdzieś punktowała, to w zawodach ITF, raz też w challengerze w Walencji. W Cincinnati pokazała się jednak z bardzo dobrej strony - w eliminacjach pokonała Lauren Davis (WTA 49) i Alize Cornet (WTA 66). A to zawodniczki o dość uznanych nazwiskach. Venus Williams ograła rozstawioną rywalkę. Pierwszy raz po... czterech latach! Bajgiel tenisistki z Poznania. Pierwszy od... sześciu miesięcy Polka zaczęła idealnie, po bardzo długim gemie zdołała przełamać rywalkę, ostatni punkt wygrywającym udanym minięciem w trudnej sytuacji, posłała piłkę w ostatnie centymetry kortu. Sama nie grała może znakomicie, ale to Amerykanka popełniała błąd za błędem. Jak w drugim gemie, gdy prowadziła 30:0. Czy w kolejnym, gdy - przy swoim serwisie - miała już 40:0. A jednak Polka zmuszała ją do nerwowej gry i wyrzucania piłki za kort. Trudno w to uwierzyć, ale żaden z sześciu gemów w pierwszym secie nie był jednostronny. Górę brało jednak doświadczenie poznanianki, która po 34 minutach gry wygrała gema "na sucho", do zera. Ostatni taki przypadek miała w lutym w meksykańskiej Meridzie. Zmiana obrazu w drugim secie. Na szczęście nie trwało to długo W drugiej partii sytuacja się jednak skomplikowała, bo Li najpierw w końcu zdołała wygrać gema przy swoim serwisie, a za chwilę przełamała Polkę, znakomicie mijając ją w ostatniej akcji. Amerykanka psuła mniej piłek, to miało odzwierciedlenie w wyniku. I co ważne - coraz lepiej radziła sobie w dłuższych wymianach, z czym miała problemy w pierwszym secie. Zwrot nastąpił w piątym gemie - Ann Li prowadziła z przełamaniem 3:1 i po swoim pierwszym w meczu asie miała piłkę na 4:1. Nie wykorzystała szansy, wkrótce Linette odrobiła wszystkie straty. Znów było słychać jej głośne "trzymaj!", złapała właściwy rytm. Choć do samego końca set był zacięty, a Li zdecydowanie lepiej radziła sobie z forhendu, do tego dobrze serwowała. Doszło do tie-breaka, w którym inicjatywę miała Amerykanka. Prowadziła 4:1, ale Polka odpowiedziała. Kluczowa była akcja przy stanie 5:5, Polka jej nie wygrała. Musiała bronić piłkę setową przy serwisie rywalki, nie dała rady. Wściekła Magda Linette złamała rakietę. Nic jej nie szło, to był koszmar Doszło do trzeciego seta, w nim Linette była już całkowicie rozbita. Gdy przegrała piłkę na 0:5, wściekła uderzyła rakietą o kort, złamała ją. To pomogło na chwilę, zdołała przełamać Li na 1:5. Musiałby stać się cud, by zdołała jeszcze wrócić do gry o awans. Cudu jednak nie było, Polka wygrała jeszcze jednego gema, a później znów zaczęła psuć returny. I odpadła. Ann Li awansowała więc do drugiej rundy, a w niej zmierzy się z rozstawioną z dwójką Aryną Sabalenką.