Cudowny początek Polki, 6:2 z "jedynką". Będzie solidny awans w rankingu WTA
Było kilka minut po pierwszej w nocy lokalnego czasu, gdy Maja Chwalińska kończyła w meksykańskiej Meridzie swój mecz z najwyżej rozstawioną w turnieju Renatą Zarazuą. Stawką był ćwierćfinał turnieju WTA 250, czyli etap, którego 23-letnia Polka jeszcze nigdy nie osiągnęła. I to spotkanie układało się dla przyjaciółki i rówieśniczki Igi Świątek znakomicie, wygrała pierwszą partię 6:2. Grała świetnie, ale też i rywalka zaczęła prezentować się coraz lepiej. Ku uciesze kibiców Zarazua odwróciła losy meczu, to ona wygrała kolejne sety 6:2 i 6:1, powalczy o półfinał.
Mecze na korcie centralnym w Meridzie miały rozpocząć się w czwartek o godz. 14 lokalnego czasu, to z udziałem turniejowej jedynki, czyli Renaty Zarazuy oraz Mai Chwalińskiej było planowane jako trzecie. Rozpiskę storpedowały jednak opady deszczu, co fanów tenisa nie powinno w sumie dziwić.
Wszyscy pewnie jeszcze pamiętają, co działo się rok temu o tym samym czasie w oddalonym o 300 km Cancun, gdy Iga Świątek odrabiała straty do Aryny Sabalenki w WTA Finals. Tenisowy Jukatan zaś do pogody potrafi nie mieć jesienią szczęścia, także Merida.
Chwalińska i Zarazua wyszły na kort już po 22.30 lokalnego czasu, niemal w ostatnim możliwym momencie. I kończyły, gdy w Meridzie wszyscy zapewne czekali już na to, by móc położyć się do łóżka.
Maja Chwalińska grała z Renatą Zarazuą o ćwierćfinał turnieju WTA 250 w Meridzie. Kapitalny początek Polki
23-letnia tenisistka z Bielska-Białej miała szansę na swój najlepszy wynik w turnieju głównego cyklu WTA, bo nigdy jeszcze nie grała w ćwierćfinale. W zawodach WTA 125 i owszem, choćby w Jassach (2022) czy Kozerkach (2023), ale to jednak znacznie niższa ranga. Oczywiście i tak największym profesjonalnym sukcesem Chwalińskiej pozostałaby druga ruda Wimbledonu w 2022, po pokonaniu eliminacji, a później Kateriny Siniakovej, ale sukces w Meridzie mógł dać jej teraz ogromnego pozytywnego kopa przed końcem sezonu.
Maja jeszcze go nie kończy, z Meksyku poleci do Malagi na finały Billie Jean King Cup, później ma w planach challengery w Ameryce Południowej.
Rywalką Polki była faworytka gospodarzy Renata Zarazua, 62. w rankingu światowym, ale też tenisistka, która nie ma jakichś wyjątkowych umiejętności czy atutów, potrafi świetnie się bronić. Ale to tak jak Chwalińska, z tego jest znana. A Meksykanka swój tak wysoki ranking wywalczyła głównie poprzez te świetne występy w turniejach ITF100.
Chwalińska grała od początku znakomicie, pierwszą partię wygrała 6:2, nie zostawiła rywalce żadnych złudzeń. Wykorzystywała słabszy bekhend Zarazuy, rozstawiała ją po korcie. Turniejowa jedynka sprawiała wrażenie, jakby nie wiedziała, co się wokół niej dzieje, nie była na to przygotowana. Nie radziła sobie ze zmieniającym się tempem akcji Polki, z jej topspinami pod końcową linię, które nagle przechodziły w agresywne slajsy.
Nagła zmiana ról w drugiej partii. Chwalińska nie wykorzystała wielu znakomitych szans na sensację
Co się zmieniło, że później role się odwróciły? Zarazua poprawiła grę bekhendem, nagle zaczęła z niego kątowo atakować Polkę. Jak w drugim gemie drugiego seta, gdy Polka prowadziła 1:0 i miała dwa break pointy. Oba Meksykanka obroniła na swoich warunkach, wygrała cztery piłki z rzędu. I jakby uwierzyła, że a wreszcie sposób na 23-latkę z Bielska-Białej. Poprosiła co prawda o pomoc fizjoterapeutyczną, ale dotyczyło to tylko odcisków na dłoni, kłopoty zostały szybko zażegnane.
Chwalińska zaś miała całą masę okazji na przełamania - pięć w gemie czwartym, dwa w ósmym, ale jednak już to szczęście jej nie dopisywało. I co tu dużo kryć: Zarazua w pierwszym secie miała cztery winnery, w drugim zaś - 20. To świadczy o jej przemianie. Polka przegrała drugiego seta 2:6, musiała wyjść do trzeciego.
I tu wciąż było podobnie - Zarazua do perfekcji wykorzystywała każdą okazję do przełamania Polki. W całym meczu miała ich siedem, wykorzystała... wszystkie. Chwalińska zaś zaledwie cztery z 16. I to jest statystyka, która bolała najbardziej. Polka grała bowiem znakomicie, ambitnie, choć też opadała już z sił. Nie miała szczęścia w wielu stykowych akcjach, to zadecydowało. Przegrała ostatniego seta 1:6, choć walczyła do końca.
I tak jak w Warszawie w 2022 roku, znów mecz o ćwierćfinał WTA 250 przegrała, mimo wygrania jednego seta. Wtedy z Petrą Martić, teraz z Renatą Zarazuą.
Chwalińska w Meridzie gra jeszcze w deblu, to spotkanie zostało przełożone na piątkowy wieczór.
Polka, mimo tej porażki, i tak awansuje w rankingu WTA, być może nawet aż o 11 pozycji, na 164. miejsce. Wyprzedzić mogą ją jeszcze: Hiszpanka Leyre Romero Gormaz (gra w Santa Cruz) i Rosjanka Alina Korniejewa (zagra o ćwierćfinał w Meridzie dopiero w piątek).