Coco Gauff, trzecia zawodniczka rankingu WTA, ma wielką szansę by wkrótce wyprzedzić w rankingu Arynę Sabalenkę, traci do niej już niewiele. Jeszcze nie w Stuttgarcie, ale w Madrycie - jak najbardziej. 20-letnia Amerykanka ma zresztą bardzo ambitne plany, mówiła o nich po przylocie do Niemiec. I nie chodzi tylko o to, że chce wygrać Rolanda Garrosa, a przecież w finale tego wielkoszlemowego turnieju już była. Chce wygrać "coś jeszcze na ziemi", bo w swoim dorobku ma tylko jeden tytuł na tej nawierzchni - w niewielkim turnieju w Parmie trzy lata temu. - Chcę spróbować wygrać w Madrycie, Rzymie lub tutaj. Chcę mieć w kolekcji kolejny tytuł na kortach ziemnych. Więc wygranie któregokolwiek z tych turniejów byłoby miłe - mówiła już w Niemczech. Rzuciła wyzwanie Idze Świątek, bo przecież "clay" to teren Polki. A już szczególnie w Porsche-Arenie w Stuttgarcie. Sachia Vickery miała swój moment sześć lat temu. A dziś mogła sprawić największą sensację Gauff, z racji swojej wysokiej pozycji, była zwolniona z gry w pierwszej rundzie. Sachia Vickery zaś musiała przejść dwie rundy kwalifikacji i tę jedną w głównej drabince. Sporo, miała prawo czuć już zmęczenie. To tenisistka z drugiego szeregu, tak śmiało można powiedzieć. Wkrótce skończy 29 lat, ale nigdy tenisowego świata nie podbiła. Najlepiej szło jej w 2018 roku, trzykrotnie wtedy dostawała się do półfinałów turniejów WTA, wskoczyła nawet na pół roku do pierwszej setki rankingu. I nic ponad, nie była w stanie zrobić tego kolejnego kroku. Mimo, że w tamtym okresie potrafiła pokonać trzecią na świecie Garbine Muguruzę, ograć Eugenie Bouchard czy Barborę Krejcikovą. No i w Auckland kończącą już powoli karierę Agnieszkę Radwańską, a w 2019 roku w Miami dołożyła jeszcze triumf nad Igą Świątek. Tyle że w meczu z Gauff nikt na nią nie stawiał. I trudno się dziwić - ostatni raz starsza z Amerykanek grała z kimś z TOP 10 w siernniu 2018 roku, w US Open przegrała 1:2 z Eliną Switoliną. 3:0 dla Coco Gauff i spokój. Później zaczęły się kłopoty, w drugim secie stały się utrapieniem faworytki Po pierwszym secie te przewidywania właściwie można było podtrzymać - Gauff nie grała rewelacyjnie, irytowały jej podwójne błędy serwisowe (sześć w secie), ale jednak w dużym stopniu kontrolowała to spotkanie. Szybko odskoczyła na 3:0, choć miała słabszy moment, gdy straciła atut przełamania i zrobiło się 4:3. Vickery jednak nie utrzymała serwisu i znów musiała próbować odrabiać straty. Mimo pięciu break pointów w dziewiątym gemie - nie dała rady. Pierwszą partię na mączce w tym sezonie zapisała na swoim koncie ubiegłoroczna triumfatorka US Open. Tyle że w drugim secie fani tenisa przecierali oczy ze zdumienia. Zwłaszcza tym, co wyczyniała Coco Gauff. Jakby całkowicie straciła pewność siebie, popełniała błąd za błędem. Głównie wtedy, gdy serwowała, co przecież jest zwykle jej atutem. Niewiele zawodniczek na świecie potrafi zagrywać piłkę z taką mocą, a tymczasem 20-latka raz za razem się myliła. I nie chodzi tylko o to, że popełniała kolejna podwójne błędy (znów sześć), ale była wyjątkowo nieskuteczna w wybieraniu kierunków. Vickery swoim returnem punktowała ją raz za razem. Cały set był kuriozalny, bo niżej notowana Amerykanka prowadziła po trzech gemach 2:1, a nawet w tym drugim, przegranym, miała kolejnych pięć szans na przełamanie Gauff. Znów je zmarnowała, jak pod koniec pierwszej partii. I wtedy - do samego końca - obie zaczęły... przegrywać gemy, gdy podawały. Siedem kolejnych z przełamaniami - na tym poziomie to się praktycznie nie zdarza. A że Vickery miała już zaliczkę, to doprowadziła do wyrównania w meczu. 4:2 i przewaga - wielka szansa mniej znanej Amerykanki. Jak ona tego nie wykorzystała? I to ona wyszła też ze stanu 0:2 w trzeciej partii, doprowadziła do 4:2 i miała piłkę na 5:2. To już była gra nerwów, obie popełniały błędy w zaskakujących sytuacjach, nawet przy wolejach. A Vickery zakończyła gema... dwoma podwójnymi błędami serwisowymi, a przecież dotąd, w całym spotkaniu, miała taki zaledwie jeden! Gauff wygrała tę wojnę nerwów, choć przecież przy stanie 4:5 nie mogła już pozwolić sobie na jakąkolwiek wpadkę. Wygrała 7:5, z serca spadł jej zapewne spory kamień. Jest pierwszą Amerykanką od 2018 roku, która dostała się w Stuttgarcie do ćwierćfinału, ale jeśli nie poprawi gry, nie zmniejszy zawstydzającej ilości błędów serwisowych (dziś 15), to o podobny sukces w starciu z Quinwen Zheng lub Martą Kostiuk będzie niezwykle ciężko.