Jeszcze we wtorek Novak Djoković świętował swój sukces na US Open razem z serbskimi koszykarzami, którzy zostali wicemistrzami świata, a już trzy dni później zagrał w barwach swojej drużyny narodowej w meczu Pucharu Davisa. Jego drużyna mierzyła się z Hiszpanią. Dla tenisistów z Półwyspu Iberyjskiego był to mecz z cyklu "być albo nie być", bowiem przegrali pierwsze spotkanie z reprezentacją Czech. Nie pomagała dodatkowo absencja Carlosa Alcaraza, który jeszcze przed startem wycofał się z rywalizacji w Pucharze Davisa z powodu zmęczenia i został zastąpiony przez Alberta Ramosa-Vinolasa. W zdecydowanie lepszym położeniu do starcia przystępowali Serbowie, którzy na inaugurację okazali się lepsi od Korei Południowej. Po zwycięstwie Laslo Djere nad Albertem Ramosem-Vinolasem stało się jasne, że jeśli Novak Djoković pokona w kolejnym starciu Alejandro Davidovicha Fokinę, to przypieczętuje awans swojej kadry do turnieju finałowego Pucharu Davisa. I tak też się stało. Świeżo upieczony mistrz z Nowego Jorku pokonał swojego rywala 6:3, 6:4 i tym samym mógł świętować awans wraz ze swoimi kolegami. Po raz kolejny Serb udowodnił, jak ważna jest dla niego gra dla reprezentacji. Drużyna z kraju Novaka Djokovicia dotychczas tylko raz triumfowała w rozgrywkach Pucharu Davisa. Miało to miejsce w 2010 roku, kiedy w Belgradzie reprezentacja z Półwyspu Bałkańskiego pokonała Francję 3:2. Dwa punkty w tym spotkaniu zapewnił dla swojej kadry obecny lider rankingu ATP, który pokonał w singlowych pojedynkach Gillesa Simona i Gaela Monfilsa. Jeśli Nole wystąpi w turnieju finałowym, to kto wie - być może na koniec sezonu Serbia będzie święcić swój drugi triumf w tych rozgrywkach. Oprócz Serbów z grupy C wyszli także Czesi. Odpadli zaś Hiszpanie - sześciokrotni triumfatorzy rozgrywek. Dla ojczyzny Rafy Nadala i Carlosa Alcaraza to ogromne rozczarowanie - zwłaszcza, że w tym roku turniej finałowy ponownie zawita do Hiszpanii. Triumfator tegorocznej edycji Pucharu Davisa zostanie wyłoniony w Maladze w dniach 21-26 listopada. Ciekawe, jak brak gospodarzy przełoży się na frekwencję na trybunach... Mateusz Stańczyk