Już od jakiegoś czasu spekulowano, że na Wimbledonie może zabraknąć zawodników z Rosji i Białorusi. Choć władze tenisowe nie chciałyby karać pojedynczych zawodników, to jednak organizatorzy tego wielkoszlemowego turnieju działają niezależnie i w środę, tuż przed świętami, oficjalnie ogłosili, że podjęli decyzję o zakazie startów dla graczy z krajów wspierających reżim Władimira Putina. Taki ruch oznacza, że na kortach Wimledonu nie zobaczymy między innymi Rosjanina Daniiła Miedwiediewa, a także znakomitych tenisistek z Białorusi Aryny Sabalenki czy Wiktorii Azarenki. Część obserwatorów jest zdania, że odbędzie się to ze szkodą dla samego turnieju, ale jak pisze w swoim felietonie dla "Daily Mail" Martin Samuel, wyjdzie to na dobre wszystkim. Jego zdaniem, zupełnie niemożliwy jest wariant, postulowany przez brytyjskiego ministra Nigela Huddlestona, w którym dopuszczono by tych zawodników, którzy jawnie potępiliby agresję armii Władimira Putina na Ukrainę. "Wielu przeciwników Putina ja na śniadanie omlet z polonem i taka deklaracja byłaby zwyczajnie lekkomyślna. Nikt nie powinien stawiać na szali swojego życia, żeby zagrać w turnieju tenisowym" - pisze Samuel. Czytaj także: Rosjanie reagują na wyrzucenie z Wimbledonu "Ta decyzja zostanie potraktowana jako kolejna agresja Zachodu, jednak ci mniej podatni na putinowską propagandę zobaczą, jak rosyjski sport usuwany jest z mapy. I zrozumieją, co się za tym kryje" - dodaje dziennikarz "Daily Mail". Zauważa również, że zarówno Miedwiediew jak Azarenka czy Andriej Rublow, którego również nie zobaczymy na Wimbledonie, apelowali o pokój i zakończenie wojny. To jednak nie zmienia niczego w postrzeganiu decyzji organizatorów turnieju. "Nawet mimo tego, że ci konkretni ludzie nie zrobili niczego złego, pozwolenie im, jako reprezentantom reżimu, na występy na korcie, byłoby legitymizowaniem inwazji Putina na Ukrainę. Organizatorzy turnieju to wiedzieli i powiedzieli stop. Trzeba ich za to podziwiać" - zakończył Martin Samuel.