Kariera Jennifer Capriati to gotowy scenariusz na serial Netflixa czy HBO. Oprócz niesamowitych sukcesów sportowych nie brakowało w niej imprez, narkotyków, kradzieży i gwiazd porno. Wielkich upadków, kolejnych powrotów. No i oczywiście ogromnych pieniędzy. Skok do przodu Jak wiele innych tenisistek, Capriati rozpoczynała swoją karierę pod czujnym okiem ojca Stefano. Pochodzący z Włoch mężczyzna cechował się typowym dla południowców brakiem cierpliwości, przez co jego córka, przejawiająca od dziecka spory talent, zamiast wykonywać kolejne kroki w swoim rozwoju, od razu wykonała skok do przodu. W walce z rówieśniczkami wyraźnie dominowała i ambitny ojciec postanowił przyspieszyć jej karierę. Kiedy Jennifer miała niespełna 14 lat, rozpoczęła zmagania w seniorskich imprezach. I już w pierwszym sezonie dwukrotnie udało jej się dojść do finału, najpierw podczas turnieju Boca Raton, a następnie w Hilton Head, ulegając jednak najpierw Gabrieli Sabatini, a następnie Martinie Navratilovej. Trzeci raz był już szczęśliwy i 14-letnia Capriati wygrała turniej rozgrywany w Portoryko. Dotarła do półfinału French Open, zameldowała się w czwartej rundzie US Open, a na koniec debiutanckiego sezonu została sklasyfikowana na ósmej pozycji w rankingu, zostając tym samym najmłodszą tenisistką w historii, której udało się wskoczyć do "10". Rzuciła sobie tenisowy świat do stóp, choć był to dopiero początek. Swoje, pierwsze, apogeum osiągnęła w wieku 16 lat, kiedy to w finale igrzyskach olimpijskich w Barcelonie pokonała legendarną Niemkę Steffi Graf i zdobyła złoty medal. Wydawało się, że będzie suwerenką na długie lata. Czar prysł jednak bardzo szybko. Kradzież z "przypadku" i narkotykowa wpadka Początek 1993 roku był jeszcze stosunkowo udany dla Capriati, ale jego druga połowa zaczęła zwiastować problemy. Podczas US Open Amerykanka, po raz pierwszy w swojej karierze, odpadła w pierwszej rundzie turnieju, przegrywając z 15-letnią Leilą Meskhi. Po tym spotkaniu zapowiedziała, że potrzebuje odpocząć od tenisa i skupić się na rehabilitacji kontuzjowanego ramienia. Miała zaledwie 17 lat i nikt nie podejrzewał, że cudowne dziecko tenisa wpada w potężny dołek. Z boku mogłoby się wydawać, że nie brakuje jej niczego. Przed 18. urodzinami miała już na koncie kilka milionów dolarów, spore osiągnięcia ze złotym medalem olimpijskim na czele i sławę sięgającą daleko poza sport. W USA na rynku pojawiła się nawet gra komputerowa "Jennifer Capriati Tennis". Była jednak młodą kobietą, która potrzebowała również się zabawić, a to nie szło w parze z ciężkim treningiem. Coraz częściej zamiast z rakietą do tenisa, widywano ją z drinkiem w ręku, a kort chętnie zamieniała na dyskoteki i bary. Jej ojciec, uchodzący za surowego, nie mógł sobie z nią poradzić, zresztą Capriati postanowiła wyprowadzić się z domu i zamieszkać sama. Czytaj także: Wielkoszlemowy turniej bez gwiazd Podczas jednej z wizyt w centrum handlowym z salonu jubilerskiego wyszła z pierścionkiem. Nie był to jednak efekt zaręczyn, a... kradzieży. Tak przynajmniej widział to właściciel sklepu, bo tenisistka nie zapłaciła za pierścionek, choć wart był tylko 15 dolarów. Sama tłumaczyła się, że zwyczajnie zapomniała go odłożyć po przymierzaniu, ale mężczyzna widział to inaczej i wezwał policję. Sprawa trafiła do mediów, ale bliscy Capriati bagatelizowali sprawę. Jednak tego, co stało się z nią w 1994 roku zbagatelizować już nie mogli. W turnieju w Filadelfii odpadła już w pierwszej rundzie, przegrywając z Anke Huber. Jak się okazało, był to jedyny jej występ w tym roku. Podczas rutynowego przeszukania jej hotelowego pokoju policja, szukająca zaginionej nastolatki, znalazła u tenisistki marihuanę. Kiedy zbadano ją samą okazało się, że w jej organizmie są ślady dużo cięższych narkotyków. Był to efekt wielodniowej imprezy, w której Amerykanka wzięła udział. Capriati zgodziła się na kurację antynarkotykową, ale okazało się, że to nie wystarczy. Już w trakcie leczenia wyszło na jaw, że nastolatka miała myśli samobójcze, nie akceptowała swojego wyglądu, miała problemy z nawiązywaniem relacji. Zapowiadało się, że czeka ją bardzo długa walka. "Kiedy wszyscy już w ciebie zwątpili..." W 1995 roku nie udało jej się wrócić na kort i wielu zdążyło ją już skreślić. Capriati jednak dzielnie walczyła i dwanaście miesięcy później kibice znów mogli emocjonować się jej występami. Swój pierwszy sezon po powrocie skończyła na 24. pozycji w rankingu. W 1997 roku dotarła nawet do finału turnieju w Sydney, gdzie przegrała z Martiną Hingis, ale był to tylko jednorazowy wyczyny. Kolejne występy to tylko rozczarowania i osuwanie się w przeciętność. Capriati miała tylko 21 lat, ale już spory bagaż doświadczeń, długie przerwy i coraz mniejsze perspektywy na to, że jeszcze kiedyś uda jej się wrócić na szczyt. Po początkowym entuzjazmie, związanym z jej powrotem, nie było już śladu, a fani mieli już nowe idolki i tylko od czasu do czasu wspominali o zmarnowanej karierze młodziutkiej tenisistki. Ta jednak nie zamierzała się poddawać i bardzo ciężko pracowała na to, by wrócić do dawnej formy. W 1999 roku zaczęły w końcu przychodzić efekty i pierwsze wygrane turnieje, najpierw w Strasbourgu, potem w Quebecu. I chociaż kolejny sezon naznaczony był kontuzjami, to pojawiły się pierwsze symptomy, że mistrzyni olimpijska z Barcelon ponownie wkracza do gry na poważnie. I już na początku 2001 roku potwierdziło się to na korcie. Nieoczekiwania Jennifer Capriati wygrała Australian Open, sięgając po pierwszy wielkoszlemowy tytuł w swojej karierze, potem zwyciężyła w turniej w Charleston, aż wreszcie okazała się najlepsza we French Open i wskoczyła na pierwszą pozycję rankingu WTA. Na dodatek w zestawieniu publikowanym przez ESPN uznano ją za jedną z najseksowniejszych sportsmenek świata. Ponownie była na szczycie, choć tym razem już nie jako cudowne dziecko, ale doświadczona tenisistka. W 2002 roku znów wygrała Australian Open, w kilku turniejach dotarła do finału, ale zaczynały dawać o sobie znać kłopoty ze zdrowiem. Zaczęły szwankować oczy, ramię odmawiało posłuszeństwa. Kolejne sezony nie były już tak udane, a Capriati coraz częściej musiała korzystać z pomocy lekarzy. W 2005 roku zdecydowała się na operację, po której już nie wróciła na kort. Jej kariera, która zaczęła się, kiedy była jeszcze dzieckiem, zakończyła się przed 30. urodzinami. Zdecydowanie za wcześnie. Samobójcza próba po rozstaniu z gwiazdą porno Kiedy w 2001 roku Capriati została numerem "1" w rankingu, wielu stawiało ją za wzór. Andre Agassi powiedział o niej, że tenis dał jej kredyt, który zawodniczka spłaciła dzięki ciężkiej pracy i niesamowitej ambicji. Niestety później okazało się, że zostały jeszcze odsetki. Amerykanka od 2003 roku pozostawała w związku z gwiazdorem porno Dalem DaBonem. Kiedy się rozstali, wpadła w depresję, a gdy dowiedziała się, że ten zamierza wrócić do wykonywania dawnego "zawodu", przedawkowała leki i trafiła do szpitala. Jej bliscy podejrzewali, że była to próba targnięcia się na swoje życie, choć oficjalnie uznano, że to pomyłka. W 2014 roku z kolei inny z jej były partnerów oskarżył ją o pobicie i stalking. Capriati miała go śledzić, a następnie zaatakować w siłowni. Zarzuty oddalono, ale sąd zalecił jej prace społeczne i lekcje radzenia sobie z gniewem. Na całe szczęście, przy wszystkich swoich kłopotach, Capriati cały czas starała się pilnować swoich finansów i zabezpieczyła się finansowo. Kiedy wykupiła posiadłość w enklawie bogaczy w Miami nieco odcięła się od świata, co najwyraźniej wyszło jej na dobre. Teraz niezbyt często udziela się w mediach, choć w przeszłości zdarzyło jej się chociażby krytykować działania prezydenta Baracka Obamy czy promować turniej WTA Finals w Singapurze w 2018 roku. Jennifer Capriati trudno postawić komukolwiek za wzór. Choć w pewnym momencie wydawało się, że odegnała wszystkie swoje demony i wróciła na dobre tory, później okazało się, że tylko na chwilę je uśpiła, być może grając im kołysankę jak wokalista zespołu LemON. Długo spłacała kredyt, jakiego udzielił jej tenis, a odsetki ciążyły jej jeszcze przez wiele lat po odstawieniu rakiety. Na szczęście charakter wojowniczki nie pozwolił jej się całkowicie stoczyć i miejmy nadzieję, że jeśli ponownie trafi do mediów, to tylko przy okazji promocji kolejnego tenisowego turnieju.