Dla Kamila Majchrzaka challenger ATP 100 w Madrycie jest ostatnią szansą na awans w rankingu na taką pozycję, która da mu prawo gry w Roland Garros bez eliminacji. Listy zgłoszeń zostaną zamknięte na bazie najbliższego rankingu, Polak musi znaleźć się w nim w czołowej setce, najlepiej w okolicach 93.-95. miejsca. A tak się stanie, jeśli w Madrycie awansuje do finału, brakuje mu jeszcze dwóch zwycięstw. 29-latek prezentuje się wybornie, pokazał to już w zeszłym tygodniu w turnieju ATP 250 w Marrakeszu. Teraz jednak doszła jeszcze dodatkowa presja, której w Maroku aż tak bardzo mógł nie odczuwać. Tam startował z pozycji "underdoga", w Madrycie ma konkretny cel do zrealizowania. Dla niego zrezygnował z gry w deblu. Przy okazji mógł się też spotkać z czymś, co w tenisie jest jednak rzadkością. Mowa o głośnym dopingu, często przeciwko danej osobie. Kamil Majchrzak kontra Carlos Taberner w drugiej rundzie challengera ATP 100 w Madrycie Przed starciem Polaka na korcie pojawił się Pablo Carreno-Busta - niegdyś 10. rakieta świata, triumfator ATP 1000 w Montrealu, gdzie trzy lata temu w finale pokonał Huberta Hurkacza. Później leczył kontuzję, wrócił na kort późną wiosną zeszłego roku, w jednym z pierwszych startów spotkał się zresztą z Majchrzakiem w Poznaniu. I przegrał. Później jednak zrewanżował się Polakowi w pierwszej rundzie tegorocznego Australian Open. A w piątek dojdzie do ich kolejnej potyczki. Doświadczony Hiszpan grał bowiem z Francuzem Calvinem Hemerym - wspierała go spora grupa kibiców, ciesząca się m.in. po nieudanych zagraniach rywala. A grali blisko trzy godziny, w tiebreaku trzeciego seta obaj mieli piłki meczowe. Francuz dał się ponieść emocjom, co nie spodobało się kibicom. A ostatecznie przegrał 9-11. A później na kort wyszli Majchrzak i Carlos Taberner, Polak był faworytem. Jeszcze w pierwszym secie reakcje fanów były znośne - można bowiem zaakceptować, że cieszą się z udanych akcji tenisisty ze swojego kraju. Taberner szybko uzyskał przełamanie, ale Kamil zaraz odpowiedział tym samym. Taberner miał prostą taktykę - próbował grać przez bekhend rywala, tam szukał swoich szans. A Kamil zaczął odpowiadać tym samym, a że umiejętności ma większe, uzyskał inicjatywę. Długo szli łeb w łeb, aż wreszcie, gdy Hiszpanowi przyszło serwować pod presją, Polak wykorzystał swoją szansę. Najpierw wymusił błąd Tabernera kapitalnym uderzeniem w narożnik kortu, a za chwilę rywal posłał piłkę w siatkę. I skończyło się na 6:4. W drugim secie wsparcie dla Tabernera było jeszcze większe, nie kończyło się już tylko na okrzykach "Vamos, Carlos". Gdy Polak zaczął kwestionować jakąś decyzję sędziów, pojawiło się już głośne buczenie i gwizdy. W poprzednim spotkaniu Hemery tego nie wytrzymał, zaczął grać emocjonalnie. Polak jednak utrzymał nerwy na wodzy. Choć też stworzył sobie nerwówkę, bo prowadził 5:3 i 40-15, miał dwie piłki meczowe przy swoim serwisie. A później trzecią. I przegrał wszystkie, Taberner, grając ryzykownie, dopiął swego. A kibice wiwatowali na potęgę. Aż wreszcie w kolejnym gemie Kamil wywalczył czwartego meczbola - i tym razem już go wykorzystał. A po meczu podał rękę Tabernerowi, po czym... zaczął dziękować kibicom. Już idąc do siatki wskazywał na swoje ucho, jakby chciał posłuchać tych kibiców. A później, z ręką uniesioną w górę i kłaniając się w każdą stronę. A wtedy buczenie sięgnęło zenitu. W piątek Polak zagra o półfinał z Carreno-Bustą.