Date-Krumm, nazywana przez australijską prasę "szaloną Kimiko" albo "zwariowaną babcią", przegrała w sobotę z młodszą o 20 lat Serbką Bojaną Jovanovski 2:6, 6:7 (3-7). Japonka największe sukcesy odnosiła w latach 90., kiedy rywalizowała m.in. z Niemką Steffi Graf czy Argentynka Gabrielą Sabatini. Była numerem cztery na świecie oraz dwukrotnie dochodziła do wielkoszlemowych półfinałów. W 1997 roku zakończyła karierę. Wznowiła ją po 12-letniej przerwie, nie przejmując się, że będzie musiała grać z rywalkami, których matki są w jej wieku, a czasem nawet nieco młodsze. - Tenis sprawia mi niesamowitą radość, a przez swój wiek mam większy dystans do wielu rzeczy. Nie są dla mnie najważniejsze wyniki, a większą uwagę przywiązuję do samej gry i przyjemności z niej płynącej, z podróżowania po świecie i niepowtarzalnej atmosfery turniejów. Nie przeszkadza mi też, że co chwilę ktoś chce mnie odsyłać na emeryturę. Na razie jej nie planuję - stwierdziła Date-Krumm, 100. w rankingu WTA Tour. W tym tygodniu zaskoczyła wszystkich, gdy w pierwszej rundzie wyeliminowała Nadieżdę Pietrową (nr 12.). Na szczególne uznanie zasługuje fakt, iż oddała dobrze grającej Rosjance tylko dwa gemy, wygrywając 6:0, 6:2. Przeszła wówczas do historii Australian Open jako najstarsza zawodniczka, która wygrała w nim mecz, w wieku 42 lat i 108 dni (wcześniej Brytyjka Virginia Wade w 1985 r. miała 40 lat i 151 dni). Dwa dni później poprawiła ten rekord pokonując Shahar Peer z Izraela 6:2, 7:5. Sporo nerwów kosztował liderkę rankingu WTA Tour - Wiktorię Azarenkę pojedynek z 23-letnią Amerykanką Jamie Hampton, 63. na świecie, która w pierwszej rundzie wyeliminowała Urszulę Radwańską. Białorusinka wygrała po dwóch godzinach i dziewięciu minutach 6:4, 4:6, 6:2. Jednak nie potrafiła ukryć frustracji z powodu słabej gry. Do tego przeciwniczka kilkakrotnie potrzebowała pomocy medycznej, ponieważ dokuczał jej silny ból dolnego odcinka pleców. Hampton za to za to uderzała piłki na granicy maksymalnego ryzyka. Skutkiem tego było 41 wygrywających piłek, ale i 47 niewymuszonych błędów, które mnożyły się w decydującym secie. - Ona grała niesamowicie, a niektóre jej strzały były po prostu fantastyczne i zawsze lądowały w okolicach linii. Miała problemy z plecami, wzywała lekarza na kort, a mimo to grała świetnie. Mnie nic nie bolało, ale niestety nie wszystkie uderzenia wychodziły mi tak, jakbym chciała - powiedziała Azarenka, która broni w Melbourne tytułu wywalczonego przed rokiem. Białorusinkę dzielą już tylko dwa zwycięstwa od - wydaje się nieuchronnego - spotkania z Sereną Williams (3.) w półfinale. 31-letnia Amerykanka, najlepsza tenisistka ubiegłego roku, zmierza po trzecie z rzędu zwycięstwo w Wielkim Szlemie. W poprzednim sezonie wygrała kolejno Wimbledon (pokonała Agnieszkę Radwańską w finale) i US Open, a też zdobyła złote medale igrzysk olimpijskich w Londynie w singlu i deblu. W sobotę Williams, która w pierwszym meczu zwichnęła prawą kostkę, pokonała w trzeciej rundzie Japonkę Ayumi Moritę 6:1, 6:3. W drugim secie, od stanu 0:3, zdobyła ostatnie sześć gemów. Po drodze odnotowała serwis o prędkości 207 km/godz. W 1/8 finału na drodze Amerykanki stanie Rosjanka Maria Kirilenko (14.). Natomiast Azarenkę czeka pojedynek z Rosjanką Jeleną Wiesniną, która wyeliminowała Włoszkę Robertę Vinci (16.) 7:6 (7-4), 6:4. W razie wygranej później trafi na zwyciężczynię pojedynku byłej liderki rankingu Dunki o polskich korzeniach Caroline Wozniacki (10.) z Rosjanką Swietłaną Kuzniecową, wracającą na korty po półrocznej przerwie spowodowanej kontuzji kolana.