Mischa Zverev kilka lat temu przeszedł operację nadgarstka. W tym okresie borykał się też z innymi kłopotami zdrowotnymi - miał złamane żebra oraz kłopoty z kręgosłupem. 50. na światowej liście Niemiec przyznał, że nie skupiał się wówczas na swojej grze tak mocno jak powinien. Do walki o powrót do formy zachęcał go młodszy brat Alexander, który także uprawia z powodzeniem ten sport, a w niedzielę dopingował go z trybun. - Nie było mi wówczas łatwo. Na początku 2015 roku spadłem w rankingu w okolice 1100. miejsca. Byłem bardzo, bardzo nisko sklasyfikowany. Chyba musiałem dotknąć dna, zacząć od zera. To pomogło mi zrozumieć, ile tak naprawdę tenis dla mnie znaczy. Brat był osobą, która powiedziała mi "możesz wrócić, możesz znów być w Top100 i być świetnym tenisistą". Muszę mu teraz za to podziękować i to wielokrotnie - zaznaczył. Na konferencji prasowej 29-letni zawodnik przyznał, że zwycięstwo 7:5, 5:7, 6:2, 6:4 nad Murrayem wciąż wydaje mu się trochę nierealne. Aż 118 razy chodził do siatki podczas niedzielnego spotkania ze Szkotem. - To z pewnością mój najlepszy mecz w życiu. Nie tylko dlatego, że trzeba było wygrać trzy sety, ale głównie dlatego, że to był Wielki Szlem. To niesamowite. Jestem pewny, że styl serwis-wolej, stosowanie często slajsów i próby wybicia z rytmu przyniosły efekt. Mam wrażenie, że wszystko mi dziś wychodziło. Nie było opcji bym go pokonał, gdybym trzymał się cały czas blisko linii końcowej. Musiałem wejść w kort, to była jedyna szansa na zwycięstwo. Nie było planu B - podkreślił. Jak dodał, olbrzymim wsparciem - zwłaszcza w końcówce spotkania, gdy dały u niego o sobie znać nerwy - była rodzina. - Wciąż zerkałem w stronę mojego boksu. Mama się do mnie uśmiechała. To pomogło. Tata był bardzo skupiony. Reszta była opanowana - wspominał Zverev. Dotychczas jego najlepszym wynikiem w wielkoszlemowej rywalizacji była trzecia runda. W ćwierćfinale zmierzy się z rozstawionym z "17" Szwajcarem Rogerem Federerem.