W pierwszym sobotnim meczu ATP Finals Kubot, który występuje w parze z Brazylijczykiem Marcelo Melo, pokonali rozstawioną z numerem 8 amerykańsko-nowozelandzką parę Ryan Harrison, Michael Venus 6:1 6:4. "Na pewno cieszymy się z przebiegu meczu, (...) bo uważam, że (kluczowe było) to przełamanie, gdzie mieliśmy pierwszą szansę w pierwszym gemie, gdzie serwował Ryan Harrison. Wtedy skoncentrowaliśmy się tylko na swojej taktyce" - tłumaczył. Jak dodał, "w drugim secie obie pary miały szanse na przełamanie i nam to się udało (...) w tym dziewiątym gemie, który, jak się okazało później, był przełomowy". Tenisista podkreślił, że ich sobotni rywale wcześniej nie przegrali meczu w Londynie, "więc szli ze stuprocentową pewnością siebie, nie mieli co stracić". Kubot odniósł się także do piątkowej porażki z brytyjsko-brazylijskim duetem Jamie Murray, Bruno Soares 2:6 4:6, podkreślając, że "trzeba było szybko przeanalizować to spotkanie i zapomnieć". "Na pewno mieliśmy handicap, bo wiedzieliśmy, że tak czy tak - czy przegramy czy wygramy - to przejdziemy dalej, ale wiadomo, że to biznes, punkty, są pieniądze (...). My tutaj koncentrowaliśmy się na każdym spotkaniu i cieszy nas na pewno, że dzisiaj wyszliśmy z tego zwycięsko" - tłumaczył. W niedzielnym finale ATP Finals w Londynie para Kubot,Melo zmierzy się ze zwycięzcami popołudniowego pojedynku Jamie Murray, Bruno Soares (4) - John Peers, Henri Kontinen (2). Początek meczu o 15:30 czasu lokalnego (16:30 czasu warszawskiego). Pytany o niedzielny finał, Kubot powiedział, że "zawsze myśli po prostu o kolejnym meczu", zaznaczając, że "mamy więcej czasu niż przeciwnicy na regenerację, przygotowanie się do następnego pojedynku, więc na pewno wykorzystamy ten czas". "Jedną i drugą parę znamy bardzo dobrze, graliśmy w tym sezonie nie raz, więc wiemy, czego się spodziewać i oni wiedzą, czego się spodziewać po naszej grze, więc będziemy mieli bardzo mały margines błędu" - powiedział. Jednocześnie podkreślił rolę swojego zespołu, podkreślając, że oprócz trenerów i fizjoterapeuty "jest jeszcze parę osób, które w tej naszej drużynie pracują..." "To są ludzie, którzy są odpowiedzialni za nasze zdrowie, przygotowanie, podejście do każdego turnieju. (...) Bez nawigacji nigdzie auto nie pojedzie - i to jest taka nasza nawigacja" - dodał. Pytany o przygotowanie fizyczne do sezonu Kubot przyznał, że to duża zasługa jego współpracowników, ale przypomniał, że "to jest koniec sezonu i najpierw trzeba pokonać siebie, walczyć ze słabościami". "Nie powiedziałbym, że mnie nic nie boli, ja się po prostu o tym nie wypowiadam. Każdy z zawodników ma jakieś urazy tutaj i nikt o tym nie mówi, bo nie można mówić o słabych punktach" - powiedział. Polak zaznaczył także, że sukces w Londynie traktuje wyjątkowo, bo to miasto "gdzie jest rozgrywany Wimbledon, najbardziej prestiżowy turniej świata, tu jest tradycja, jest debel, osiem najlepszych par z całego roku". "Cieszy nas to, że (ludzie) przychodzą oglądać debla, bo można pooglądać serwis-wolej, return, takie akcje, które teraz bardzo rzadko się widuje w grach pojedynczych, a kiedyś wszystko można było grać. Z upływem czasu tenis się zmienia i trzeba to zaakceptować. Ale na pewno nas to cieszy, że przy takiej publiczności możemy rywalizować i promować taką konkurencję, jaką jest gra w debla" - powiedział, dodając, że cieszy go też możliwość spotkania "legend, które kiedyś występowały na wielkich kortach". W poniedziałek, po pierwszym meczu finałów w Londynie, Kubot i Melo zagwarantowali sobie, że zakończą sezon na pierwszym miejscu w rankingu najlepszych deblistów świata. W rankingu indywidualnym, Melo zajął pierwsze miejsce, a Kubot - drugie. Z Londynu Jakub Krupa (PAP)