Najwyżej notowany Polak w rankingu singlowym (196.) odpadł we wtorek z wrocławskiego challengera KGHM Dialog Polish Indoors. - Jestem zdenerwowany, bo nie zagrałem tak, jak powinienem w tie-breaku. Nie mogę mieć jednak do siebie pretensji, bo walczyłem do ostatniej piłki - mówił 26-letni tenisista po porażce w pierwszej rundzie z Czechem Robinem Vikiem. Polak przegrał 6:4, 5:7, 7:6(5). - To jest hala. Na takiej szybkiej nawierzchni decydują dwie piłki. Wygrywa ten, kto zagra lepiej w końcówce. Ten, kto ma wtedy mocniejsze nerwy - tłumaczył Kubot. - Zabrakło mi w końcówce szczęścia, nie zaryzykowałem, a zrobił to Vik i on wygrał. Poszedł przy dwóch ostatnich piłkach do siatki na wolej i to mu się opłaciło. Zawodnik urodzony w Bolesławcu do turnieju we Wrocławiu przystąpił z marszu. Dwa dni wcześniej przyleciał do Polski z Malbourne. - Ten mecz mógł się nie podobać kibicom. Było bardzo mało wymian. Grałem bardzo słabo w pierwszym secie. Odczuwałem wtedy brak dynamiki, szybkości, ale nie ma się co dziwić. Dopiero w niedzielę wróciłem po długiej podróży z Australii. Jestem jednak profesjonalistą i wyszedłem na kort, starając się grać jak najlepiej - wyjaśniał. - Publiczność mnie mobilizowała i za to jestem im bardzo wdzięczny. Kibice ponieśli mnie w drugim secie. Wtedy zacząłem grać lepiej, dochodziłem do siatki, wygrywałem pewnie swoje serwisy - tłumaczył. - Zarówno w drugim jak i w trzecim secie nie przegrałem ani jednego własnego podania. Z tego powodu uważam, że serwowałem dobrze. W tie-breaku byłem na siebie trochę zły, ale nie z racji błędu serwisowego, bo to się zdarza. Kubot walczył nie tylko z rywalem, ale też ze słabościami fizycznymi. - Mam ciągle problemy z prawym biodrem. Ogólnie brakowało mi dynamiki, szybkości. To pokłosie tej długiej podróży z Australii, zmiany czasu. Po prostu mam wymęczony organizm a we wtorek jeszcze dałem z siebie maksa. Mimo tego, że grałem słabo, walczyłem do ostatniej piłki. Tutaj nie mogę mieć do siebie żadnych zarzutów - tłumaczył. Półfinalista Australian Open mówił o swoich deblowych planach na ten sezon. - Umówiliśmy się z Olivierem Marachem, z którym przepracowaliśmy całą zimę, że w tym roku będę się starał grać większe turnieje ATP w deblu a raczej zrezygnuję z challengerów. Ustaliliśmy, że w każdym dużym turnieju, jeśli będzie taka możliwość, będziemy startować razem. Przy okazji będę też próbował swoich sił w eliminacjach singla. - Od tego roku jest nowy system punktacji. Bardzo opłaca się grać w tych większych turniejach tylko trzeba być cierpliwym i czekać na swoją szansę, by przejść eliminacje - mówił o swoich planowanych występach w grze pojedynczej, która ciągle jest dla niego priorytetem. Gra o finał turnieju w Melbourne to zdecydowanie największy sukces w karierze Kubota. - Polaków w półfinale Wielkiego Szlema można policzyć na palcach jednej ręki. Cieszę się bardzo, że miało to miejsce już na początku roku. Zebraliśmy wiele punktów i mam nadzieję, że pozwoli nam to dostać się do wielkich turniejów. - Jeśli idzie o grę pojedynczą, to na pewno największym moim sukcesem była trzecia runda US Open (w 2006 roku - przyp. red.). Myślę jednak, że nigdy nie można porównywać gry pojedynczej do podwójnej - skonstatował. - Grając tydzień w tydzień jesteśmy w stanie awansować do pierwszej 20-stki najlepszych zawodników świata - ocenił swoje i Maracha możliwości. - Graliśmy razem od challengera w Meksyku, gdzie mimo, że zapisaliśmy się do wspólnej gry trochę przypadkowo, to wygraliśmy cały turniej. - Mimo tego, że obaj stawialiśmy na grę pojedynczą, to notowaliśmy dobre rezultaty w deblu. Osiągnęliśmy finał turnieju ATP (w Casablance w 2007 roku - przyp. red.), wygraliśmy parę challengerów - wspominał swoje najlepsze rezultaty z Austriakiem, który nie występuje już w singlu. - Marach stawia wszystko na jedną kartę i chce grać tylko debla - mówił Kubot. Kubot wystąpił we Wrocławiu, jak sam wyjaśniał, z dwóch powodów. - Byłem już wcześniej umówiony z dyrektorem Pawłem Jarochem, że przyjadę tutaj zagrać. Pod koniec roku zapraszał mnie do Wrocławia i powiedziałem, że oczywiście przyjadę. Drugi powód to nowy paszport, który musiałem odebrać, bo w starym dokumencie nie miałem już wolnych stron na wizy ani pieczątki. Zaraz po tym turnieju wylatuję do Ameryki Południowej na trzy turnieje - zapowiedział. - Zagrałem tutaj z przyjemnością, bo to polski turniej. Dziękuję, że trzymano dla mnie do końca "dziką kartę". Na szczęście załapałem się do turnieju głównego jako ostatni z miejsca w rankingu, więc również inny Polak (Artur Romanowski - przyp. red.) mógł tutaj wystąpić - mówił o wrocławskim challengerze. Najwyżej notowany na świecie Polak ocenił też styl gry swojego młodszego kolegi, Jerzego Janowicza, który - jako ostatni reprezentant gospodarzy - w środę zagra swój mecz pierwszej rundy w KGHM Polish Indoors. - Jurek to jest zawodnik, który bazuje swoją grę na serwisie. Bardzo dobrze grał w poprzednim sezonie, osiągał świetne wyniki przede wszystkim na kortach ziemnych. Jest to typ zawodnika, który lubi grać z kontry, ale jednak woli czyhać na błąd przeciwnika. Jurek ma szansę powalczyć tutaj z każdym choć nie wiem w jakiej jest dyspozycji fizycznej i psychicznej. Na pewno będzie miał poparcie ze strony publiczności. Nie ma nic do stracenia. Jeżeli będzie dobrze serwował, to ma szansę pokonać każdego - zakończył Kubot.