Poniedziałek był radosnym dla 36-letniej Alicji Rosolskiej. Najbardziej doświadczona z naszych tenisistek w zawodowym tourze awansowała do ćwierćfinału turnieju deblowego w parze z Erin Routliffe - polsko-nowozelandzki duet (nr 11) pokonał w 1/8 finału rozstawione z 5 Amerykankę Asię Muhammad i Japonkę Enę Shibaharę 6:4, 7:6 (7-3). Jesteście w ćwierćfinale, wyeliminowałyście doświadczone rywalki, więc pewnie jest radość? - Z meczu jesteśmy bardzo zadowolone. Przede wszystkim wygrałyśmy, a to zawsze raduje, a po drugie dobrze nam się grało, nie oddawałyśmy za dużo łatwych piłek. Narzekałam już w Londynie na swoje returny od pierwszej rundy, a dzisiaj w końcu dobrze returnowałam, więc się cieszę, że poprawiłam swoją grę. Polski rekordzista Wimbledonu? To ojciec znanego tenisisty Od 2007 roku do stycznia 2020 nie opuściłaś ani jednego Wielkiego Szlema, zagrałaś ich łącznie 53 i gdyby nie przerwa macierzyńska na przełomie 2020 i 2021 roku, to pewnie o tobie by mówiono, że pobiłaś rekord Ai Sugiyamy w liczbie 61 kolejnych udziałów w Wielkim Szlemie, a nie o Alize Cornet... - Naprawdę z tym rekordem aż tak? Nie wiedziałam! Lubię z Wami rozmawiać, bo często dowiaduję się tylu ciekawych rzeczy i nawet paru informacji o sobie, szczerze dziękuję! (śmiech). A ja w statystykach nigdy nie byłam za dobra. Czujesz się weteranką? - Myślę, że bardzo fajnie, że tutaj jest turniej "Legends", bo czuję się jak u siebie w domu (śmiech). Śmiałam się do męża przed Wimbledonem, że skoro nie będzie punktów do rankingu w tym roku, to może powinnam się zgłosić właśnie do Turnieju Legend, zamiast do głównego. Tak naprawdę bowiem to moje koleżanki z kortu i w szatni mogę z nimi poplotkować, co u nich w życiu słychać, jak się ułożyła ich droga po zakończeniu kariery i tak dalej. Mimo wszystko cieszę się, że nie gram na pół gwizdka, tylko wciąż mogę powalczyć na poziomie zawodowym. Niewiele jest w tourze aktywnych tenisistek-matek, jak ty, czy choćby ćwierćfinalistka singla Tatjana Maria. Czy coś się zmieniło w WTA i ITF, czy macie większe wsparcie ze strony tych organizacji, by kontynuować kariery? - Czy wsparcie? Jest większa pula nagród w turniejach, więc dziewczyny mogą pozwolić sobie, żeby podróżować z osobą towarzyszącą i dziećmi - przynajmniej tymi małymi, które nie chodzą jeszcze do szkoły, a są jednak do nas mocno przywiązane. No i nie ma co ukrywać, to nasza praca, gdzie indziej nie zarabiałybyśmy pewnie takich pieniędzy. Charlie urodził się w grudniu 2020 roku. Jak często podróżujesz ze swoim synem na turnieje? - Staram się jak tylko to możliwe, chyba że są obostrzenia związane z Covidem. Mieliśmy teraz trudny moment przed Wimbledonem, bo musiałam sama polecieć na turniej do Niemiec. Mój mąż jest Anglikiem, więc postanowiliśmy, że z synem zamieszkają z babcią, która będzie mogła trochę pobyć z wnukiem. Miał być to jeden turniej w Berlinie, ale nie dostałyśmy się do Eastbourne i zostałyśmy w Niemczech na drugi tydzień, w Bad Homburg. Pewnie czas z synkiem daje ci poczucie dystansu i odpoczynek... od tenisa? - Jeżeli tylko mam czas, od razu biorę syna, żeby z nim spędzać czas. Teraz w Londynie jesteśmy razem, jest też siostra i babcia dojechała, ale mama to mama. Wiem, że mały lubi spędzać ze mną czas, zawsze się uśmiecha gdy mnie widzi. Chodzi do przedszkola podczas moich meczów, żeby zachować balans, żeby był otwarty na innych, bawił się z dziećmi. Ale pomaga mi, gdy wieczorami mogę go nakarmić i wykąpać, bawimy się. Wczoraj tak się śmialiśmy, że aż pozostali domownicy siedzący na tarasie słyszeli, jak chichotaliśmy. Dzięki temu nie siedzę w pokoju i nie - o jutro mecz, nie nakręcam się, nie buduję presji. Najważniejszy jest teraz synek i na czasie z nim się koncentruję. Co to znaczy dla Ciebie, że twoja kariera trwa już tyle lat, a wciąż grasz tenis predestynujący cię do zwycięstwa w Wielkim Szlemie? - Ale zależy jak na to spojrzeć. Można też tak, że tyle już tych szans było przez te lata, a wciąż nie udało się wygrać. Z drugiej strony, faktycznie, lata lecą, ale czuję się coraz lepiej, jestem na korcie spokojniejsza, uważam, że gram mądrzej, refleks mimo wszystko mi nie uciekł, choć w zeszłym roku po porodzie ciało miałam zbyt luźne, ale powoli dochodziłam do siebie. Dzisiaj jestem już "sharp", nie wiem jak to po polsku - w formie, zbita, gotowa do gry. A jak się czujesz względem 2018 roku, gdy byłaś w półfinale Wimbledonu? - Inaczej się czuję, wtedy wszystko było dla mnie takie nowe. Dzisiaj, po kilku latach różnych doświadczeń, byłam już na tym etapie. Jak wygrałyśmy, Erin aż krzyknęła z radości, bo po raz pierwszy w karierze awansowała do ćwierćfinału Wielkiego Szlema, więc to było takie o! Z tymi dziewczynami wygrałyśmy już w tym roku w Miami, więc wiedziałam, że jesteśmy na dobrej drodze i jak zagramy swoje, to jesteśmy w stanie to powtórzyć. Dlatego koncentrowałam się na naszej grze, wyszłam na kort, żeby zrobić swoją robotę, nie myślałam, o jaki etap turnieju walczymy. I robota została dobrze zrobiona, mam nadzieję, że do następnego meczu też podejdę na takim luzie. W tym roku robisz wszystko, żeby w drugim tygodniu turnieju nie została z Polaków tradycyjnie tylko Agnieszka Radwańska, która tym razem zagra w Turnieju Legend? - Bardzo chciałabym tutaj grać do końca! W ogóle jest tutaj niesamowicie występować, bo było tak dużo Polaków (7 w singlu plus 7 debli z udziałem polskich tenisistów i jeden mikst), co chwila był jakiś mecz z naszym udziałem, że czułam się jak na jakimś międzynarodowym turnieju w Polsce! Widziałyśmy się w szatniach i było super! Z Agą też oczywiście się spotkałam, mówiła, że jest w formie i będę trzymała za nią kciuki. Erin, twoja deblowa partnerka, jest wyższa o dwie głowy, ale chyba nikt tak nie biega po korcie tak jak Ty? - Muszę czymś nadrabiać (śmiech). Uzupełniamy się. Jestem niższa, więc łatwiej mi się biega. Erin ma większy zasięg w rękach, nie musi więc też wysoko skakać do lobów. Bijesz rekordy - to twój 59 turniej wielkoszlemowy, więc niewiele jest zawodniczek, których nie znasz. Przed wami potyczka z Amerykankami Danielle Collins - Desirae Krawczyk. Co można o nich powiedzieć? - Znam je bardzo dobrze, bo z obiema grałam w parze. Obie grają agresywny tenis i pokazują, że są w wysokiej formie - w 1/8 finału ograły rozstawione z trójką Kanadyjkę Gabriele Dabrowski i Meksykankę Giulianę Olmos. Także mam nadzieję, że czeka nas fajny mecz. CZYTAJ RÓWNIEŻ: Iga Świątek nie boi się hejtu. "Nikomu nie muszę stawiać czoła" Co byś radziła Idze Świątek, żeby się zaaklimatyzować na trawie? - Niestety, nie widziałam ani jednego meczu Igi w Wimbledonie, poza tym singiel a debel to różne rodzaje tenisowych doświadczeń. Akurat Alize Cornet była akurat dla niej tutaj jedną z najtrudniejszych przeciwniczek. Rozmawiałam z nią w Berlinie, widziałam, że jest w świetnej formie, dobrze się czuje, jest niesamowicie waleczna. I przepowiedziałam jej, że zajdzie daleko w Wielkim Szlemie; potem była jeszcze w półfinale w Bad Homburg - i się sprawdziło. Idze radziłabym, żeby słuchała się trenera i swojego odczucia. Żeby wierzyła w siebie, nie zmieniała nic, nie przejmowała się, bo jej tenis jest tak dobry, jest tak mocną dziewczyną, że wcześniej czy później wygra w Londynie Wielkiego Szlema. W twoim przypadku zrozumienie trawy trwało długo? - Trawa jest specyficzna. Gdy dawno temu przyjechałam z Klaudią Jans na eliminacje Wimbledonu, to czułam się jakbym wyszła na pole, na którym tylko ktoś wymalował linie, a podczas przerwy jak na pikniku. Ale to były inne czasy, w Polsce nie było kortu trawiastego. Ale do tej pory wciąż się uczę, choć moja gra to serwis - wolej, nie muszę czekać na kozioł, ale do tej pory cały czas poprawiam swój tenis, ale to bez związku z grą na trawie. Czy młodsze koleżanki z reprezentacji w Pucharze Federacji radzą się ciebie jako tej najbardziej doświadczonej - jak sobie radzić w deblu? - Rozmawiam często z Kasią Piter, która powtarza, że jakby miała wybierać trenera, to ze mną, ale staram się jej na bieżąco pomagać. Pozostałe dziewczyny mają swoje sztaby. Iga dzwoniła do mnie, gdy po Rzymie rozważała wycofanie z turnieju w Madrycie - co o tym myślę. Ja na to, że chciałabym mieć takie problemy, ale z moimi latami nigdy nie byłam w jej sytuacji, nigdy nie wygrałam Wielkiego Szlema i nie miałam tylu zwycięstw, więc nie wiem, co ci doradzić; po prostu słuchaj się swojego teamu, na pewno wiedzą lepiej. No i pracujcie tak dalej, bo robicie super robotę. W Londynie notował i rozmawiał Tomasz Mucha, Interia