Maja Chwalińska wybrała się do Meksyku na dwa turnieje na kortach twardych, które miały być dla niej pierwszym sprawdzianem formy od początku września. Ten w challengerze WTA 125 w Tampico wypadł tak sobie, przegrała dość wyraźnie już pierwsze starcie w singlu, ale przynajmniej mogła "poczuć" grę w deblu, bo tam - wspólnie z Antonią Ruzić - dostała się w nocy z czwartku na piątek polskiego czasu do półfinału. I nagle z gry o finał obie zrezygnowały, oddały go walkowerem. Musiały się szybo przemieścić na Jukatan, na eliminacje zawodów WTA 250 w Meridzie. Okazało się, że Chorwatce dopisało szczęście, jest wyżej notowana, wskoczyła do głównej drabinki. A Polka została najwyżej sklasyfikowaną zawodniczką, ale w... eliminacjach. Pierwsza szansa na główną drabinkę turnieju WTA 250 dla Mai Chwalińskiej od 15 miesięcy. Piłka meczowa w Meridzie i... nagle lunęło Trzeba też przyznać, że w losowaniu drabinki eliminacji 23-latce z Bielska-Białej dopisało szczęście. Najpierw zmierzyła się z Rosjanką Marią Kononową, która skupia się na grze podwójnej. I to zresztą wyszło w trakcie meczu - Polka dokonałą rzeczy niezwykłej. Drugiego seta wygrała 6:0, ale istotniejsze było to, że w pięciu gemach jej rywalka nie ugrała nawet punktu. A w tym jednym - zaledwie dwa. To rzadko spotykana statystyka na tym poziomie. W niedzielę zaś rywalką Chwalińskiej byłą Amerykanka Sophie Chang, nieco niżej od niej notowana w rankingu WTA. Tak jak Polka skończyła mecz z Kononową, tak zaczęła ten z Chang - od 6:0. Kilka gemów grano na przewagi, rywalka ugrała 11 punktów. Co nie zmienia faktu, że Maja zanotowała kolejnego bajgla. W drugim secie Amerykanka prowadziła nawet 2:1, miała zaliczone pierwsze przełamanie, ale później sytuacja wróciła do normy. Chwalińska rozgrywała mecz na swoich warunkach, zdobywała kolejne gemy, wywalczyła w ósmym gemie piłkę meczową. I... nie zdołała jej rozegrać, nagle padła komenda o przerwaniu spotkania i wszyscy uciekli z kortu. To nie tak, że zaczęło padać - kort natychmiast zakryła woda. Kosmiczny wyczyn Polki na turnieju WTA. Demolka w 57 minut, pięć gemów do zera w secie Aż przypomniały się sceny z oddalonego od Meridy o 300 km Cancun, gdzie rok temu niemal o tej samej porze odbywał się turniej kończący sezon WTA. Ten, w którym Iga Świątek, zresztą przyjaciółka Chwalińskiej jeszcze z czasów juniorskich, rozbiła pięć kolejnych rywalek, w tym Arynę Sabalenkę. I odzyskała numer jeden w rankingu WTA. To były obrazy, gdy zawodniczki siedziały pod parasolami czy ręcznikami, starały się w zimnie ogrzać. A gdy serwowały, piłka niesiona wiatrem potrafiła nagle skręcać czy opadać. Lało więc kilkadziesiąt minut, organizatorzy ruszyli do suszenia kortu. A gdy go wysuszyli, a zawodniczki miały za chwilę stanąć do rozgrzewki, znów... zaczęło padać. Chwalińska z Chang czekały więc na... okienko pogodowe. I się doczekały. Rozgrzewka trwała cztery minuty, dokończenie meczu - kilkanaście sekund. Chwalińska w wymianie "zaproponowała" rywalce skrót, a ta do niego nawet nie ruszyła.