Na początku marca w Indian Wells Danielle Collins poczuła, jakie to uczucie, gdy wysoko się przegrywa spotkanie. Iga Świątek, mknąca po tytuł, ograła ją w niespełna 80 minut, zaliczyła przy tym jednego bajgla. Gdy więc Amerykanka, kończąca karierę po tym sezonie, zaczęła rewelacyjnie grać w Miami, było to co najmniej zaskakujące. A ona tymczasem, choć była w szóstej dziesiątce rankingu WTA, wygrała cały turniej WTA 1000, później powtórzyła tę historię na zupełnie innej nawierzchni w Charleston. Po piętnastu kolejnych zwycięstwach w końcu sposób na nią znalazła Aryna Sabalenka, w czwartej rundzie zmagań w Madrycie, choć Amerykanka wygrała wtedy pierwszego seta, a w drugim prowadziła 4:3 i miała dwa break pointy. To jednak nie znaczyło, że czar prysł. W Rzymie Collins znów spisuje się rewelacyjnie. Drugie starcie Collins z Begu w historii, podobny przebieg. Tylko że teraz to Amerykanka była faworytką W drugiej rundzie Amerykanka ograła Annę Blinkową, która skreczowała na początku drugiego seta. W trzeciej - pewnie pokonała 6:3, 6:3 Caroline Garcię, która jest dla niej idealną rywalką: pięć meczów, pięć zwycięstw. A w grze o ćwierćfinał zmierzyła się z Iriną-Camelią Begu, Rumunką z połowy drugiej setki rankingu, która w Rzymie też zanotowała dwa ekspresowe awanse. Po to, by dziś zderzyć się ze ścianą. Collins dyktowała bowiem warunki od początku, od pierwszej akcji. Gdy sześć lat temu zmierzyły się w Miami, to Rumunka była znacznie wyżej notowaną tenisistką, a w meczu z Amerykanką wygrała ledwie dwa gemy. Teraz historia niemal się powtórzyła, mecz był niewiele dłuższy. Może dlatego, że Collins odpuściła jednak trochę w końcówce, zaczęła grać "pod publikę". 6:0, później 3:0, Rumunka była bezradna. A gdy wygrała gema, kibice zaczęli wiwatować W pierwszym secie Rumunka wygrała zaledwie osiem punktów, to dorobek koszmarny, niegodny tego etapu prestiżowego turnieju. Cztery przy swoim serwisie, mając ledwie 25 procent skuteczności przy swoim podaniu, cztery przy podaniu rywalki, przy czym jeden był efektem podwójnego błędu serwisowego. Gdy w czterech pierwszych gemach Begu ugrała ledwie trzy punkty, kibice zastanawiali się, co się dzieje. W dwóch pozostałych było tylko trochę lepiej, Rumunka przegrała seta "bajglem". Po kilku minutach drugiej partii było już jasne, że to spotkanie długo nie potrwa. Collins znów przełamała Begu, za chwilę prowadziła 3:0. I wtedy 33-latka z Bukaresztu w końcu wygrała pierwszego gema, co kibice przywitali entuzjastycznie. Mało tego, dodała jeszcze dwa, przy swoim podaniu. Amerykanka już nie biegała tak chętnie do każdej piłki, sama jakby trochę lekceważyła przeciwniczkę. A gdy zepsuła szóstą piłkę meczową, nawet się poirytowała. Ostatecznie jednak wygrała 6:0, 6:3 - po 67 minutach spędzonych korcie. W ćwierćfinale zmierzy się z lepszą z pary: Maria Sakkari - Wiktoria Azarenka.