30 grudnia zeszłego roku Kamil Majchrzak wracał do zawodowego tenisa po kilkunastomiesięcznym zawieszeniu. Celem było wywalczenie takiej pozycji, która pozwoliłaby mu wrócić do eliminacji Wielkiego Szlema w 2025 roku, czyli przynajmniej na początku trzeciej setki rankingu. To udało się zrobić znacznie wcześniej - Polak wystąpił już w walce o US Open, w trzeciej rundzie walki o turniej główny uległ jednak Włochowi Mattii Bellucciemu. A później nie udało mu się także wygrać meczu z Pucharze Davisa z Koreańczykiem Soon Woo Kwonem, na południe Francji jechał więc z misją przerwania niekorzystnej passy. Tyle że już w pierwszej rundzie trafił na rywala, którego pozycja w rankingu ATP niczego nie mówiła. Rok temu bój o ćwierćfinał US Open z Djokoviciem. A później wiele miesięcy przerwy Chorwat Borna Gojo dostał się bowiem do głównej drabinki Challengera ATP 125 w Saint-Tropez w ostatniej chwili. Rok temu we wrześniu był w czołowej setce rankingu ATP, to efekt jego postawy w US Open. Przeszedł bowiem trzystopniowe eliminacje, pokonał m.in. 35. dziś na liście Tomáša Macháča, a później trzech kolejnych rywali. W boju o ćwierćfinał, trwającym blisko 2,5-godziny, pokonał go jednak Novak Djoković. Blisko dwumetrowy Chorwat kilkanaście dni późnej pokazał jednak, że może walczyć z najlepszymi na świecie: w finałach Pucharu Davisa pokonał Francesa Tiafoe i Tallona Griekspoora, a w ATP w Wiedniu - Tommy'ego Paula. Tyle że na początku tego roku, już po losowaniu głównej drabinki Australian Open, wycofał się z turnieju i na siedem miesięcy zniknął z kortów. Wrócił w sierpniu, próbuje odzyskać swoją pozycję, choć właśnie stracił wszystkie punkty za tamto US Open. I w rankingu ATP spadł do piątej setki. Dziewięć gemów z rzędu wygranych przez Kamila Majchrzaka. A i tak nerwów nie zabrakło Majchrzak mógł więc się spodziewać ciężkiej przeprawy - i taka ona była. Chorwat korzystał ze swojej największej broni, czyli potężnych serwisów, często kończyły się one asami. Jednocześnie zawodnik pochodzący z Piotrkowa Trybunalskiego nie miał żadnego break pointa, a w dziesiątym gemie musiał bronić dwóch piłek setowych. Dał radę, ale partię i tak przegrał - po tie-breaku. O ile pierwszy set był popisem serwisów, to w drugim sytuacja stała się bardziej skomplikowana. Majchrzak odskoczył na 2:0, ale już za chwilę przegrywał 2:4. Znalazł się w opałach, był bliski pożegnania się z zawodami. Zwłaszcza, że Gojo miał - przy swoim podaniu - piłkę na 5:3. Tymczasem Chorwat przegrał cztery kolejne gemy, ale i... jeszcze pięć następnych w decydującym rozdaniu. Zrobiło się 5:0 dla naszego 28-latka, losy awansu wydawały się być rozstrzygnięte. Zwłaszcza, że Gojo miał problemy kondycyjne. I znów jednak doszło do zwrotu, zaskakującego. Chorwat wygrał gema, później przełamał Majchrzaka, broniąc dwóch meczboli. I poprawił na 3:5. A jeszcze miał szansę na breaka na 4:5, co już całkowicie wywróciłoby sytuację. Polak jednak wyszedł z tych opresji, zdołał zakończyć to spotkanie. Kamil Majchrzak wygrał więc mecz numer 59 w tym roku, to jego rekord w profesjonalnej karierze. Niewykluczone, że zostanie on znacznie poprawiony. W walce o ćwierćfinał zmierzy się z Francuzem: Lucasem Poullainem albo Haroldem Mayotem. Dramatyczny mecz Maksa Kaśnikowskiego. Niemal bliźniaczy scenariusz do starcia z udziałem Majchrzaka Z turniejem w Saint-Tropez pożegnał się za to Maks Kaśnikowski. 21-latek spod Pruszkowa wpadła w drabince na młodszego od siebie o dwa lata Belga Alexandra Blockxa, zeszłorocznego mistrza juniorskiego Australian Open "Kaśnik" wygrał pierwszego seta 7:6 (7-4), przegrał drugiego 3:6, a w trzecim przegrywał już 0:3, z podwójnym przełamaniem. A mimo tego wyrównał, w kocówce zaś miał dwie szanse na przedłużenie meczu, przy stanie 4:5. I obie zmarnował.