To ostatnie tygodnie, gdy Maja Chwalińska może korzystać z zamrożonego rankingu - przez uraz kolana i rehabilitację straciła pół roku. Przed operacją była w połowie drugiej setki rankingu WTA, miała przed sobą całkiem ciekawe perspektywy. Mogła znaleźć się mniej więcej tam, gdzie jeszcze niedawno była Włoszka Lucrezia Stefanini, czyli w okolicach setnego miejsca na światowej liście. Tyle że Polka ma problem z powrotem do dyspozycji sprzed urazu, poprzednie 11 miesięcy jest w jej wykonaniu falowaniem - na jeden dobry mecz przypadają dwa słabsze. Takim lepszym momentem było na pewno starcie w pierwszej rundzie kwalifikacji do Rolanda Garrosa - wtedy tenisistka z Dąbrowy Górniczej wpadła właśnie na rozstawioną w tamtych kwalifikacjach Stefanini. Dzieliło je blisko 240 miejsc w rankingu, Włoszka była 106. A jednak Polka ją rozbiła, wygrała 6:2, 6:1. Dziś sytuacja w rankingu jest bardzo podobna, Polka nadal jest w połowie czwartej setki, na dodatek nie może się dźwignąć, choć przecież pod względem umiejętności stać ją na wiele więcej. I znów sprawiła miłą niespodziankę. Czyżby przełom Mai Chwalińskiej? Dwa zwycięstwa z rzędu w ważnym dla niej turnieju. I jest ćwierćfinał Co w tym wszystkim jest najbardziej istotne? Od zeszłorocznego challengera w Kozerkach Chwalińska nie była w stanie wygrać dwóch meczów w turnieju głównym, który miałby większą rangę niż W40. Ten rok zaczęła w Tajlandii, w Nonthaburi dwukrotnie korzystała z zamrożonego rankingu w zmaganiach ITF W50. I miała ogromnego pecha - najpierw wpadła na najwyżej rozstawioną Chinkę Ye-Xin Ma, później na Bułgarkę Gerganę Topałową, numer trzy w drabince. Tę drugą ograła, ale jak to właśnie u Chwalińskiej często bywało - kolejne spotkanie jej nie wyszło. Wróciła więc do Europy i być może w końcu jesteśmy świadkami przełomu. W halowym turnieju na twardej nawierzchni 22-latka z Dąbrowy przeszła już bowiem dwie przeszkody, najpierw rozbiła 29-letnią Francuzkę Audrey Albie 6:2, 6:0, teraz zaś pokonała Stefanini 7:5, 6:2. Stefanini próbowała ratować sytuację... przerwą medyczną. Nie wyszło, Polka poszła za ciosem Wynik mógłby wskazywać, że ta wygrana przyszła dawnej deblowej partnerce Igi Świątek łatwo - tak jednak nie było. Chwalińska początkowo grała perfekcyjnie, prowadziła 4:0, przy stanie 5:2 miała dwie piłki setowe. Tyle że Włoszka zrozumiała, że rywalka ją "podpuszcza", grając wysokie "baloniki" w dalszą część kortu. Gdy Stefanini próbowała atakować, popełniała masę błędów. Z czasem zrezygnowała z tego, odpowiadała Polce podobnymi uderzeniami, wchodziła w dłuższe wymiany. Wtedy zaczęły się kłopoty Polki, która traciła pewność siebie. Włoszka wyrównała na 5:5, za chwilę miała szansę, by objąć prowadzenie i postawić Polkę na "musiku". I wtedy Chwalińska zareagowała w najlepszy sposób - wygrała do końca seta siedem z ośmiu akcji. A zarazem i całą partię 7:5. A co ważniejsze, poszła za ciosem, wygrała trzy pierwsze gemy w drugim secie, dwa razy przełamała Stefanini. Włoszka była podłamana - choć nie wyglądało, jakby coś jej dolegało, poprosiła o przerwę medyczną. Chciała wybić rywalkę z rytmu, co częściowo jej się udało. Odrobiła stratę jednego przełamania, w kolejnym gemie obie szły równo, wszystko rozstrzygało się na przewagi. Polka zakończyła gema kapitalnym oburęcznym bekhendowym smeczem. I już nie oddała tego meczu - wygrała 6:1, awansowała do ćwierćfinału. W nim zaś rywalką Chwalińskiej będzie albo Słowenka Veronika Erjavec, albo Rumunka Miriam Bulgaru. Obie są klasyfikowane pod koniec drugiej setki rankingu WTA, czyli niżej niż Stefanini, ale i tak o 150 miejsc wyżej od Polki. Turniej ITF W75+H w Porto (korty twarde w hali). Druga runda singla Maja Chwalińska (Polska) - Lucrezia Stefanini (Włochy, 5) 7:5, 6:1.