Trzy tytuły w singlu, kilkanaście w deblu, w tym dwa wielkoszlemowe - w Melbourne i Nowym Jorku. Ponad 10 milionów dolarów na koncie, duży szacunek w tenisowym świecie. To Shuai Zhang, dziś 35-letnia zawodniczka, która pewnie najlepsze sportowe chwile ma już za sobą. A może wcale nie, co udowodniła trzy tygodnie w US Open, gdzie doszła do finału gry podwójnej. Swojego czwartego w karierze, zarazem chyba najbardziej niespodziewanego. Te bardzo dobre występy doświadczonej Chinki w deblu nijak się miały bowiem do tego, co prezentowała na korcie w sytuacji, gdy była na nim sama. Pod koniec stycznia zeszłego roku była 22. rakietą świata, miała rozstawienie w Australian Open. Dotarła tam do czwartej rundy, chwilę później ograła jeszcze w Lyonie Madison Brengle. I aż trudno w to uwierzyć - do dziś nie mogła podnieść rąk w górę w geście triumfu po swoim meczu w singlu. 24 spotkania, 23 kolejne turnieje na całym świecie kończyły się tak samo - porażkami w pierwszej rundzie. Kres tej serii przyszedł właśnie w Pekinie. Skandal w Budapeszcie, Chinka dostała ataku paniki. Przyleciała do Warszawy, znów przegrała W tej serii była też przegrana latem w Budapeszcie z Węgierką Amarissą Kiarą Toth, gdy Chinka została bezczelnie oszukana przez sędzię i rywalkę. Przy stanie 5:5 w pierwszym secie trafiła w linię, został wyraźny ślad. Na sędzię tego spotkania to jednak nie podziałało, a rywalka, choć była proszona o zostawienie miejsca, w której uderzyła piłkę, zatarła je. Zhang się rozpłakała, dostała ataku paniki, poddała spotkanie. A jej rywalka radowała się, jakby wygrała najważniejszy mecz w życiu. Spadła na nią krytyka niemal całego tenisowego świata. Chinka zaś przyleciała na turniej do Warszawy, ale serii porażek nie przerwała - uległa Terezie Martincovej. Dwa tygodnie później zakończyła zresztą sezon, mając w dorobku 16 przegranych meczów po kolei. Przełamania tej złej passy nie było także w tym roku: Shuai Zhang przegrywała w Dubaju, Indian Wells, Miami, Madrycie, Londynie, Cincinnati, Nowym Jorku czy Seulu. Mimo, że w US Open wygrała pierwszego seta z Ashlyn Krueger 6:0 - i tak nie dała rady. Tu już nie chodziło o samą formę sportową, ale też sferę mentalną. Dwa tie-breaki i koniec. Shuai Zhang wygrała mecz po blisko 20-miesięcznej przerwie Przełom przyszedł w zaskakującym momencie, gdy nie jest już w TOP 30 rankingu WTA, ale na 595. pozycji. W Pekinie, przed własną publicznością, choć przecież w tej sytuacji faworytką meczu z 65. na liście WTA McCartney Kessler nie była. I znów zanosiło się na to, że mogą wrócić demony z pojedynku z Krueger. Zhang przegrywała bowiem w pierwszym secie 3:5, ale zdołała odwrócić jego losy, wygrała w tie-breaku 7-5. W drugiej partii miała zaś wynik 5:4, serwowała po awans, wywalczyła piłkę meczową. I to Amerykanka za chwilę cieszyła się z przełamania, odrobiła straty w tym secie, za chwilę prowadziła już 6:5. 35-latka z Chin tym razem nie pokpiła jednak sprawy, drugi raz okazała się lepsza w tie-breaku, awansowała do drugiej rundy. A w niej zmierzy się z czołową zawodniczką rankingu - Amerykanką Emmą Navarro. Pierwszy raz od dwóch lat spotka się w singlu z rywalką z TOP 10 - poprzednio doświadczyła tego jesienią 2022 roku w Tokio, pokonała Caroline Garcię.