21-latek spod Pruszkowa jest polską rakietą numer trzy - po Hubercie Hurkaczu i Kamilu Majchrzaku, niemniej z tego grona jest zdecydowanie najmłodszy. W bardzo podobnym wieku jak niegdyś Hurkacz pokonuje kolejne bariery, tak w ranking ATP, w którym jest już w drugiej setce, ale i w poszczególnych zawodach. W tym roku wygrał swoje dwa pierwsze turnieje singlowe rangi challengera (w Oeiras i Poznaniu), zadebiutował w Wielkim Szlemie. W Nowym Jorku wygrał bowiem trzy spotkania w eliminacjach, dotarł do głównej części zmagań. Teraz zaś chciałby powtórzyć ten wyczyn w Melbourne, a do boju ruszy w przyszłym tygodniu. Znakomity start sezonu w wykonaniu Maksa Kaśnikowskiego. Dwa zwycięstwa reprezentanta Polski Jedynym sprawdzianem dyspozycji dla 21-letniego zawodnika jest turniej w Canberze - mocno obsadzony, Kaśnikowski musiał zaczynać grę od eliminacji. Jeszcze dziewięć dni temu toczył w Łodzi trzysetowe, wygrane, 6:7(5), 7:5, 10-2 spotkanie z Majchrzakiem, w półfinale Lotto Superligi. Przyleciał do stolicy Australii, a tu znów czekały go dwa bardzo ciężkie maratony. Trudno inaczej nazwać blisko trzygodzinne starcia, które niemal zawsze kończyły się tie-breakami. A pamiętajmy, że specjalistą od tie-breaków jest... właśnie Hurkacz. W niedzielę Maks ograł w takim sposób młodego Australijczyka Haydena Jonesa, w poniedziałek rywalem był Francuz Mattéo Martineau. O cztery lata starszy od naszego tenisisty, bardziej doświadczony, ale jednocześnie bez większych sukcesów i perspektyw. W Canberze zdążył już jednak sprawić jedną niespodziankę, dziś był dość blisko kolejnej. Kaśnikowski osatecznie jednak na nią nie pozwolił. Francuz w tym meczu potężnie serwował, zapisano mu aż 20 asów. Kaśnikowski aż takiego "młotka" w ręce nie ma, to odróżnia go właśnie od Hurkacza. Potrafi jednak posyłać piłkę mądrze, kierunkowo, a później szybko kontroluje już sytuację. W pierwszej partii Maks nie dopuścił Francuza do choćby jednego break pointa. Sam zaś wywalczył sobie taką sytuację w czwartym gemie - i zaraz ją wykorzystał. To był decydujący moment, zarazem jeden jedyny na razie raz, gdy naszemu tenisiście udało się zamknąć seta bez konieczności rozgrywania 13. gema. Maks Kaśnikowski w głównej drabince challengera ATP 125 w Canberze. Kolejnym rywalem Portugalczyk Jaime Faria W dwóch kolejnych setach te tie-breaki były już jednak niezbędne. Mimo że Kaśnikowski w partii numer dwa miał w dwóch gemach aż pięć szans na przełamanie Francuza i zapewne już rozwianie wszelkich wątpliwości. A tymczasem doszło do dodatkowej rozgrywki, tu Polak miał małą przewagę - prowadził 3:2, dwukrotnie serwował. I... poległ 5:7. Obaj mieli praw być już zmęczeni, wkradały się błędy. W trzecim gemie trzeciego seta to nasz zawodnik znalazł się w opałach, czterokrotnie serwował przy przewadze rywala. Utrzymał jednak serwis, a za moment sam zdobył breaka. Później prowadził 5:2, a przy 5:3 serwował po awans do głównej drabinki. I... okazję zmarnował. Martineau wyrównał na 5:5, później na 6:6. O awansie jednego z nich rozstrzygał znów trzynasty gem. Tym razem potoczył się po myśli Kaśnikowskiego, szybko uzyskał sporą przewagę. Wygrał 7-3, a to dało mu kolejnych pięć punktów rankingowych. O następne powalczy już w głównej części zmagań - jego rywalem w pierwszej rundzie będzie Portugalczyk Jaime Faria. Rówieśnik Kaśnikowskiego, zarazem zawodnik notowany o 57 miejsc wyżej w rankingu ATP. Jego też czekają kwalifikacje Australian Open.