Na stronie internetowej stacji BBC szeroko opisano sprawę meczu sopockiej imprezy z 2007 roku. Wówczas najwyżej rozstawiony z stawce Nikołaj Dawydienko niespodziewanie przegrał ze znacznie niżej notowanym Argentyńczykiem Martinem Vassallo-Arguello. W tekście zaznaczono, że Rosjanin wygrał pierwszą partię, w drugiej - mimo prowadzenia - uległ rywalowi, a w decydującym secie skreczował z powodu kontuzji stopy. Uwagę zwrócił fakt, że przed meczem i w jego trakcie - mimo prowadzenia Dawidienki - postawiono znaczne sumy na zawodnika z Ameryki Południowej. Jak dodano, podczas wszczętego później śledztwa zawodnicy twierdzili, że nie utrzymywali kontaktu, ale w telefonie Vassallo-Arguello znaleziono numer do Rosjanina oraz SMS-y wysyłane przez Argentyńczyka do włoskiego oszusta specjalizującego się w zakładach. Łącznie podejrzanych o udział w procederze jest 28 graczy, w tym 16, którzy w ostatnich latach byli w najlepszej "50" światowego rankingu. BBC przypomniało dokładnie tylko przypadek meczu w Sopocie. W artykule nie podano żadnych innych nazwisk. Zaznaczono jedynie, że w aferę zamieszanych jest kilku deblowych triumfatorów imprez wielkoszlemowych. Do ustawiania meczów miało dojść m.in. podczas trzech pojedynków na Wimbledonie i jednego w Rolandzie Garrosie. Jak dodano, zawodnikom, o których mowa, nie postawiono zarzutów, a część z nich rywalizuje w rozpoczętym w poniedziałek turnieju Australian Open. Zarzucono władzom światowego tenisa, że sprawa została przez nie zatuszowana. Po ukazaniu się informacji o aferze szef organizacji ATP Chris Kermode szybko zwołał konferencję, na której stanowczo odrzucił takie sugestie. O zdanie w tej sprawie pytano m.in. aktualnego lidera światowego rankingu tenisistów Serba Novaka Djokovicia. - Do mnie bezpośrednio nigdy nikt z podobną propozycją się nie zgłosił, ale usłyszeli ją członkowie mojego zespołu na początku mojej kariery. Miałem dostać 200 tysięcy dolarów za przegranie meczu na turnieju w Sankt Petersburgu w 2007 roku, ostatecznie nawet w nim nie wystąpiłem. W tamtych czasach mówiło się o pewnych osobach, którą przewijały się tu i tam, ale później się z nimi rozprawiono. Nie słyszałem o niczym podobnym w ostatnich sześciu, siedmiu latach - zapewnił "Djoko", który awansował w poniedziałek do drugiej rundy Australian Open. Serb nie obawia się afery w tenisie na miarę tej w futbolu czy lekkoatletyce. - Dopóki nie ma konkretnych, przekonujących dowodów na to, że któryś z aktywnych zawodników jest w to zamieszany, wszelkie zarzuty to tylko spekulacje - podkreślił. Podobnego zdania jest trzeci w rankingu ATP Szwajcar Roger Federer. - Chętnie poznałbym nazwiska podejrzanych, wtedy to byłby konkret i można by o tym dyskutować. Winni są zawodnicy? Ich zespoły? Kto dokładnie? Nie ma sensu odpowiadać na coś, co jest zwykłą spekulacją - stwierdził. Spokój zachowuje również pierwsza w zestawieniu WTA Amerykanka Serena Williams. - Mogę mówić tylko za siebie, ale kiedy ja gram, daję z siebie wszystko. Wydaje mi się, że to samo robią moje rywalki. Jeśli coś się dzieje, to ja o tym nie wiem - ucięła. Działacz organizacji Tennis Intergrity Unit (TIU) Nigel Willerton, zajmujący się kontrolą przestrzegania zasad uczciwości i przejrzystości w tej dyscyplinie, nie chciał zdradzić, czy wśród podejrzanych są tenisiści rywalizujący obecnie na najwyższym poziomie. - Upublicznianie takiej informacji byłoby niewłaściwe - powiedział tylko. TIU ma prawo poprosić zawodników o dostęp do ich telefonów komórkowych czy skrzynek e-mail, ale tenisiści nie muszą się na to zgodzić. - Za taki brak współpracy również można jednak karać - podkreślił Willerton.