Hubert Hurkacz ma za sobą przedziwny fragment sezonu - który jednak zaczął się dla niego wspaniale, bowiem 26-latek zachwycił na kortach w Szanghaju i wygrał turniej w tym chińskim mieście. Po rozegranym kilka dni temu finale z Andriejem Rublowem przyszło jednak nagle niespodziewane rozstrzygnięcie. Polak bowiem już po jednej potyczce pożegnał się z odbywającym w Tokio Japan Open - a jego pogromcą okazał się nie kto inny, jak Zhizhen Zhang, ten sam, który nie sprostał mu nieco wcześniej w poprzednich zawodach. Warto przy tym nadmienić, że "Hubi" wyśrubował tu pewną niebywałą statystykę... Sensacja w meczu Hurkacza. Nie tylko porażki nasz as może ogromnie żałować Tie-break za tie-breakiem. Hubert Hurkacz "lubi się męczyć" Ostatni set starcia z Zhangiem zakończył się bowiem tie-breakiem - i był to już 55. tie-break w wykonaniu Hurkacza w tym roku kalendarzowym. Można by rzec, że, chcąc nie chcąc, nasz zawodnik został ekspertem od tego typu potyczek. W trakcie touru dochodziło pod tym względem wręcz do przedziwnych sytuacji - np. podczas Miami Open absolutnie każdy set, w którym wziął udział Hurkacz, musiał znaleźć swoje rozstrzygnięcie w tie-breaku. Mowa tu o pięciu odsłonach w dwóch meczach - kolejno z Kokkinakisem i Mannarino. Iga Świątek wróci na pozycję numeru jeden. Ekspert nie ma wątpliwości Hubert Hurkacz niebawem wróci na kort. Turniej w Bazylei to jego kolejny cel "Hubi" jak nikt ma prawo czuć się więc zmęczony po bieżącej kampanii - jednakże nie zwalnia on tempa, bo po zakończeniu swej przygody w Tokio niebawem przeniesie się do Bazylei na mocno obsadzony turniej ATP 500, który odbędzie się w dniach 23-29 października. Jego pogromca, Zhang, z kolei niedługo zmierzy się w 1/8 finału Japan Open z Asłanem Karacewem. Tytułu na zawodach broni Amerykanin Taylor Fritz ("dziesiątka" światowego rankingu), który w ubiegłym roku pokonał w finale swojego rodaka, Francesa Tiafoe.