Hubert Hurkacz (8. ATP) jest mistrzem pakowania się w potężne kłopoty i nie byłby sobą, gdyby w podobny sposób nie wszedł w wielkoszlemowy French Open, który w tym roku wreszcie miał przynieść mu wymierny sukces. Eksperci podkreślali, że w końcu widać, iż wychowany na ceglanej nawierzchni wrocławianin odnalazł odpowiedni "set up" pod mączkę i czwarta runda z 2022 roku - dotąd największy sukces Polaka w Paryżu - ma przejść do historii. Hubert Hurkacz ekspertem od podawania tlenu. Mochizuki na wyżynach Hurkacz jako pierwszy z "Biało-Czerwonych" przystąpił do rywalizacji w głównym turnieju i sprawił, że wszystkim serca zabiły bardzo mocno. Skazywany na pożarcie Japończyk z Kawasaki, który awansował do turnieju głównego z kwalifikacji, nie okazał się być chłopcem do bicia, ale od początku do tlenu podłączał go nasz gwiazdor, popełniając szereg niewymuszonych błędów. Trybuny kortu nr 7 szybko wypełniły się kibicami i spragnieni emocji fani nie żałowali, że wybrali akurat ten obiekt. Hurkacz rozgrywał szalone spotkanie, a jego rywal Mochizuki, który dotąd nie wygrał żadnego wielkoszlemowego meczu, stawał się dla niego równorzędnym przeciwnikiem. Przy czym, to warto sobie przypomnieć, bo znamionuje talent tego zawodnika, przed pięcioma laty wygrał juniorski Wimbledon. Nadal zaskoczył wszystkich. Takie słowa przed startem Rolanda Garrosa To wszystko sprawiało, że drugi pojedynek zaczął toczyć się na trybunach. Początkowo w zasadzie tylko jeden sektor, w przeciwległym narożniku do miejsc przeznaczonych dla mediów, wznosił okrzyki zagrzewające do boju Japończyka. "Let's go, Shintaro" - niosło się po obiekcie. Hurkacz raz po raz, w swoim stylu, w kontrolowany sposób okazywał dezaprobatę dla popełnianych błędów, próbując komunikować się ze swoim trenerem, Craigiem Boyntonem, który przekazywał mu pojedyncze komendy. Doping był jednak tak donośny, że mieszkaniec Florydy i Monte Carlo nie wszystko słyszał, wymownie wskazując palcem na ucho. Im dłużej trwał mecz, a Polak pakował się w coraz większe tarapaty, doping jego kibiców, których optycznie było więcej, nie ustawał, z kolei w coraz lepszej dla siebie atmosferze wiatr w żagle łapał Japończyk. Otóż wyraźnie, z biegiem batalii, przybywało publiki, która wnosiła pod jego adresem okrzyki, a także nagradzała gromkimi brawami jego udane akcje. Niekiedy bardzo efektowne, po linii z głębi kortu. Męki na oczach Kamila Syprzaka. Szalony finał sensacyjnej batalii Co za odpowiedź Igi Świątek. Tak zareagowała na pytanie dziennikarzy Nie wiedzieć czemu, ale odzwierciedlenie tego, co działo się na korcie, mieliśmy na... niebie. A było tak: słońce zaświeciło tak mocno, że aż zaczęło przypiekać. Po chwili nad korty nadciągnęły ciemne, deszczowe chmury, z których kapnęły pierwsze krople. Mecz został wstrzymany, ale w mgnieniu oka opad ustał i tenisiści mogli kontynuować grę. Gdy wyszli na kort, w jednej chwili zajarzyło słońce, a jednocześnie zaczęło siąpić. W takiej scenerii obserwowaliśmy wybuch radości Mochizukiego, który zamknął na swoją korzyść trzecią partię i wyszedł na prowadzenie 2:1. Odtańczył taniec radości, ale następny set to już był teatr jednego aktora. Tyle że w drugą stronę, Polak zabrał 20-latka do "piekarni", rozbijając go "na sucho" bez straty gema. Shintaro nie ma wielkiego doświadczenia, ale wiedział, że w tej sytuacji powinien zrobić jedno, szukając sposobu na powrót do meczu. Skorzystał z prawa do przerwy i opuścił kort. Jednak gdy wrócił, już nie był tym samym zawodnikiem. Z prostego powodu, Hurkacz, na którego patrzył z wysokości trybun m.in. nasz wyśmienity szczypiornista Kamil Syprzak (na co dzień zawodnik Paris Saint-Germain Handball) wreszcie wziął się do gry i zaczął udowadniać, dlaczego obu zawodników dzieli przepaść w rankingu ATP. Gdy już wydawało się, że ten szalony mecz dobiegnie końca, jeszcze jeden rozdział napisała pogoda. Rozpętała się ulega i spotkanie na kilkadziesiąt minut zostało przerwane w piątym secie przy stanie 5:2 i 40:30 dla Hurkacza. Aura w końcu się zlitowała, Mochizuki wykorzystał swoje podanie, ale odpowiedź Hurkacza była zabójcza. Kamień spadł nam z serca, Polak wciąż w grze w najlepszy wynik w karierze w stolicy Francji! Artur Gac, Paryż