Ostatnie dni w Montrealu były trudne pod względem pogodowym. Mecz Huberta Hurkacza z Thanasim Kokkinakisem miał zostać rozegrany w nocy z czwartku na piątek czasu polskiego, ale przeszkodził w tym deszcz. Rywalizację przeniesiono na piątek, jednak wtedy opady znacznie się nasiliły, zalewając ulice drugiego co do wielkości miasta Kanady (1,78 miliona mieszkańców). W sobotę nic już nie mogło stanąć na przeszkodzie tenisistom. Niebo było niemal bezchmurne, a temperatura powietrza sięgała 21 stopni. Spotkanie rozpoczęło się o 11:15 czasu lokalnego (17:15 czasu polskiego). Oznaczało to idealne warunki do powrotu "Hubiego" do gry po kontuzji odniesionej 4 lipca w drugiej rundzie Wimbledonu. Uraz wykluczył go z gry w igrzyskach olimpijskich. W Paryżu chciał grać w aż trzech konkurencjach - singlu, deblu (z Janem Zielińskim) oraz mikście (z Igą Świątek). Pierwszy gem skończył się w niecałą minutę. Wrocławianin wygrał go własnym serwisem, nie tracąc ani punktu. Kolejne trzy zajęły znacznie dłużej, bo łącznie niemal kwadrans. Nasz rodak musiał bronić break pointa, ale nie stracił serwisu. W siódmym gemie Australijczyk miał ponownie dwie szanse na przełamanie - nic z tego. Po tym jednak włączył wyższy bieg, najpierw wygrał swoje podanie do 0, a następnie przełamał Hurkacza do 30. Dzięki temu następnie serwował po seta, z czym nie miał większych problemów. Druga partia długo była dość monotonna. Do stanu 2:3 nie było ani jednego break pointa, ale w czwartym gemie Polak doprowadził do dwóch szans na uzyskanie przewagi, wykorzystując drugą z nich. Zrobiło się 2:4, a z kolejnych 13 piłek aż 12 padło łupem serwujących, co w zasadzie oznaczało kontrolę wydarzeń na korcie przez Hurkacza i zdobycie seta. O losach awansu musiała zadecydować więc trzecia odsłona meczu. Hubert Hurkacz - Thanasis Kokkinakis w Montrealu. Zadecydował trzeci set W niej również kibice nie poczuli wielu emocji. Break pointy miał i jeden zawodnik, i drugi, ale nie zmieniało to niczego na tablicy rezultatów. Trudno było nie odnieść wrażenia, że wszystko rozstrzygnie się w tie-breaku. Tak też się stało, choć przy stanie 6:5 Kokkinakis wyszedł w 12. gemie na 30:15, był dwie piłki od meczu. "Hubiemu" udało się jednak zgasić pożar w zarodku. Na starcie tie-breaka obaj tenisiści "przywitali się" wygrywającymi serwisami. Na zmianę stron zeszli bez mini przełamań. Było 3-3 i nie dało się przewidzieć, który z nich wygra. W końcu przewagę na 5-4 uzyskał Polak. Ładnym forhendem minął oponenta i miał dwa serwisy po zwycięstwo. Jak wiadomo, podanie to najmocniejszy element jego gry, ale tym razem trochę go zawiódł. Udało mu się zdobyć punkt na 6-4, ale po chwili popełnił podwójny błąd serwisowy. Przy drugim setbolu, tym razem po stronie returnu, posłał piłkę na aut na długość i zabawa zaczęła się od nowa przy wyniku 6-6. Zrehabilitował się ofensywnym wyjściem do siatki, dzięki czemu serwował na mecz przy rezultacie 7-6. Tej szansy już nie wypuścił i zameldował się w 1/8 finału. Zmierzy się w niej z Francuzem Arthurem Rinderknechem. Francuz pokonał Fravio Cobollego, który był pogromcą ulubieńca kanadyjskiej publiczności Felixa Augera-Aliassime'a. Przypomnijmy, że Canadian Open odbywa się naprzemiennie w Montrealu i Toronto. W latach parzystych w tym pierwszym mieście turniej rangi "1000" grają mężczyźni, a kobiety rywalizują w tym drugim. W latach nieparzystych jest odwrotnie.