Artur Gac, Interia: Szukający pomocy Hubert Hurkacz korzysta między innymi z pana wsparcia? Robert Śmigielski, ceniony ortopeda, traumatolog oraz specjalista medycyny sportowej: - Tak, miałem z nim kontakt w niedzielę 7 lipca, natomiast nieznane są mi jego dalsze losy. Wiem, że rozesłali w wiele różnych miejsc zapytania na zasadzie, co kto by zrobił, ale podobno w miniony wtorek się zoperował. Tak słyszałem, ale nie mam wiedzy z pierwszej ręki. No właśnie pytanie, czy na pewno się zoperował. Otóż z informacji sportowy24.pl, zasięgniętych od Wojciecha Fibaka, Hubert miał poddać się zabiegowi chirurgicznemu. Natomiast nazajutrz dziennikarz "Super Expressu", powołując się na wieści z otoczenia Hurkacza, napisał iż tenisista wcale nie przeszedł żadnej operacji. Miał mieć na stole dwie opcje i wybrać rozwiązanie mniej inwazyjne, bez operacji, czyli wariant z większym ryzykiem, ale dający mu szansę występu na igrzyskach w Paryżu. - Z tego, co ja pamiętam, były dwie opcje operacji. Rzeczywiście bardziej inwazyjna i mniej inwazyjna, ale w obu wersjach to były operacje. Jedna, mniej inwazyjna, miała być prostsza, ale z większym ryzykiem powstania problemów w kolanie. A druga, bardziej złożona, z mniejszym ryzykiem późniejszych problemów kolanowych. Czy oni wybrali jakąś opcję? Tego nie wiem. Z racji zagranicznego pobytu konsultowałem Huberta tylko zdalnie, mając pełny dostęp do badań, lecz sam go nie badałem. Od tego momentu już więcej się ze mną nie kontaktowali. Co konkretnie dolega Hubertowi? - Tego nie mogę powiedzieć, bo wchodzi w obszar mojej tajemnicy lekarskiej. Mógłbym uczynić to tylko wtedy, gdybym dostał zgodę zawodnika, a na tym etapie nie mam żadnego zielonego światła, by gdziekolwiek komentować, z czym boryka się Hurkacz. Wszak mówimy o etyce zawodowej. No chyba, że pacjent by się za jakiś czas zgodził, wówczas możemy wrócić do tego pytania. Podczas tej zdalnej konsultacji co pan doradził lub zaordynował Hurkaczowi? Innymi słowy: wygląda to optymistycznie w kontekście startu w Paryżu? - Ja myślę sobie, że jeśli chodzi o start w Paryżu, to raczej bym się na to nie nastawiał. A jeśli tak, to moim zdaniem byłoby to dużym kosztem dla jego zdrowia. Czyli to nie są przelewki? - Nie. Oczywiście sportowcy robią różne rzeczy, podejmują przeróżne decyzje, ale skoro pyta mnie pan o zdanie, a wcześniej zrobił to zawodnik, to muszę być odpowiedzialny. Ja nie proponowałbym w tym przypadku mniej inwazyjnej metody, jeśli nawet zawodnik na wszelką cenę chciałby wystartować w Paryżu. To jest jednak decyzja Huberta, jego taty oraz całego sztabu. Wczuwając się w położenie zawodnika, wyobrażam sobie taką sytuację w ten sposób, że jeśli kontaktuje się z takim fachowcem, jak pan, w swojej dziedzinie uznanym fachowcem, to liczy, że specjalista tego pokroju, co doktor Śmigielski, okaże się cudotwórcą i jest w stanie wygrać każdą walkę z czasem. - Panie redaktorze, można próbować. Ja też stanąłbym na maksimum swoich umiejętności, tylko tu pojawia się dodatkowe pytanie: "jakim kosztem?". A to jest przecież jeszcze młody zawodnik. Gdyby to był sportowiec już na finiszu kariery, wówczas można by było rozpatrywać różne, bardziej ryzykowne posunięcia. Na końcu zawsze powinna przyświecać nam cena kompromisu, więc pytanie, czy w przypadku Huberta ta cena jest warta tego, co możemy uzyskać. Bo zakładam, że taki zawodnik nie chce tylko wystartować w Paryżu, ale chciałby uzyskać tam dobry wynik. Oczywiście temat byłby prostszy gdyby chodziło tylko o samą możliwość startu, że założy dres olimpijski i weźmie udział. Ale jeśli Hubert startowałby po to, aby przywieźć ze sobą jakieś trofeum, wówczas wchodzimy w złożony temat. W przypadku chociażby Anita Włodarczyk, od której mam zgodę na udzielanie pewnych informacji, dla niej gwiazdką z nieba było to, że igrzyska w Tokio zostały przesunięte o jeden rok. Lepszego scenariusza nie dało się wymarzyć. Gdyby igrzyska w Japonii odbyły się nominalnie w 2020 roku, wówczas wyrobilibyśmy się z walką o jej zdrowie na styk, co byłoby trochę jazdą po bandzie. A dzięki temu nie tylko dostaliśmy więcej czasu na fizyczne poradzenie sobie z problemem, ale dodatkowo Anita pojechała do Tokio totalnie na luzie, bez zajętej głowy myśleniem o tym, że ma jakiś problem lub coś ją boli. Powiedział pan o kwestii ryzyka, czyli inaczej powinno się ważyć metodę leczenia w przypadku zawodnika, który ma 27 lat. Z drugiej strony, z punktu widzenia Huberta, podjęcia najbardziej racjonalne decyzji z pewnością nie ułatwia fakt, że w szukaniu kompromisu na jednej szali leżą igrzyska olimpijska, czyli impreza czterolecia, gdzie ma w dodatku perspektywę startu w trzech konkurencjach. A więc od jego decyzji uzależnieni są także Iga Świątek w mikście oraz Jan Zieliński w deblu. - Z pewnością ma pan rację, tyle tylko, że Hubert ma dopiero 27 lat. On ma szansę wystartować za cztery lata i może nawet z lepszej pozycji niż dzisiaj. Oczywiście trzymam za niego kciuki, tylko jak mówię - strategię leczenia dopasowuje się do momentu kariery zawodnika. Jeśli sportowiec jest na końcówce kariery, wtedy możemy podejmować się bardziej ryzykownych działań, które nawet mogłyby przynieść niepewny odległy skutek, ale rzutem na taśmę chwytamy ostatnią szansę przed emeryturą. Wówczas stawiamy wszystko na jedną kartę. Jeśli jednak zawodnik jest młody, a my wiemy, że mniej inwazyjne wybory niosą ryzyko niekorzystnych konsekwencji, należy trochę inaczej do tego podchodzić. W tenisie nie kończy się kariery w wieku 27 lat, Hubert może jeszcze spokojnie "pociągnąć" bez problemu siedem, a nawet osiem lat. A gdyby coś wcześniej miało mu zakończyć karierę, to właśnie konsekwencje nieroztropnego kroku? - Tak sądzę. Niestety kontuzje są tym, co najczęściej przerywa kariery zawodników. Ale wie pan... Jest cała masa lekarzy, którzy podchodzą do takich historii w ten sposób, iż sami chcą zbudować swoje kariery na takich zawodnikach. I wówczas mogą obiecać wszystko, tylko że to cały czas niesie ryzyko problemu. Ja funkcjonuję w strukturach światowych i wszędzie, pod każdą szerokością geograficzną, jest ten sam problem. Po prostu są lekarze, którzy po to tylko, aby wziąć pod opiekę znanego zawodnika, są w stanie podjąć najbardziej szalone ryzyko. A później... Cóż, wzruszą ramionami i pójdą. Ich nie będzie bolało i oni nie skończą swoich praktyk. Ale ponieważ zdarza się pewnie też tak, że konsekwencje się nie zadzieją, ryzykant wychodzi na genialnego fachowca. Czyli z jego punktu widzenia gra jest warta świeczki, podczas gdy być może na wstępie nikt poza nim nie zdawał sobie sprawy, jak mocno zaryzykował karierą sportowca. - Tak, tego typu historie też mogą się zdarzyć, ale niech pan zwróci uwagę na jeszcze jedną rzecz. Patrząc zupełnie perspektywicznie. Bo co się będzie działo? Przed nami igrzyska. Załóżmy, że Hubert podejmie najbardziej ryzykownę decyzję. Zagra w Paryżu i później, nie daj Boże, jego zdrowie zacznie się psuć. Wówczas nie będzie się na to patrzyło w ten sposób, że psuje się kariera po tej kontuzji, tylko z powodu wzięcia udziału w igrzyskach. To jest naprawdę bardzo mocno złożony problem, ale jedna rzecz jest dość symptomatyczna. Paradoks polega na tym, że im młodszy zawodnik, tym bardziej się spieszy. A sportowcy doświadczeni już wiedzą, że trzeba szanować zdrowie, bo pewnych strat już się nie wróci. Ten paradoks wieku jest bardzo ciekawy, że młody zawodnik dużo bardziej się spieszy, choć wydawać się powinno, że ma przed sobą długą perspektywę. - A rutyniarz mądrością życiową sam kalkuluje. On nabrał szacunku do zdrowia, wie co to znaczą problemy zdrowotne. Sam zdążył popełnić błąd, na przykład przyspieszając leczenie kontuzji lub widzi świadectwo pośród kolegów, którzy potracili kariery. Taki zawodnik więcej widzi i ma większą perspektywę. A młodemu wydaje się, że jak nie teraz, to nigdy. Każdy młody w danym momencie chce się "nachapać", nie mówię tu tylko o pieniądzach, ale również o zgarnięciu jak najwięcej medali i pucharów. Widzę to doskonale po zawodnikach na różnym etapie przygotowania, a jak pan dobrze wie, pracowałem z bardzo wieloma sportowcami. Niektórzy absolutnie topowi zawodnicy, w zależności od tego, na jakim byli etapie kariery, różnie do takich dylematów podchodzili. Jedni byli w bardzo gorącej wodzie kąpani, a inni - nawet piłkarze w wieku 30-kilku lat, komunikowali się z dużo większą świadomością. Czasami wcale nie trzeba sparzyć się na własnym przykładzie, wystarczy wyciągać wnioski i przenikliwie obserwować otoczenie. - Dokładnie tak. A w sportach indywidualnych, mówiąc kolokwialnie, nie ma na kogo zwalić. Jeśli tutaj zawodnik zrobi coś nie tak, on płaci rachunek. Tu nie ma rozmycia odpowiedzialności lub szukania przed samym sobą wytłumaczenia, że to ktoś inny bardziej zawalił. W przypadku sportowców indywidualnych nie ma przebacz. Rozmawiał Artur Gac