Hubert Hurkacz (8. ATP) planował powrót na kort tydzień wcześniej. Zrezygnował jednak z udziału w turnieju ATP 250 w chińskim Chengdu. Miał przystąpić do rywalizacji z numerem jeden, jako faworyt. O rankingowe punkty powalczy w imprezie rangi ATP 500, która 25 września rozpoczyna się w Tokio. Będzie to dla niego pierwszy występ od nieudanego US Open. W Nowym Jorku polski tenisista odpadł już w II rundzie, ulegając Jordanowi Thompsonowi 6:7, 1:6, 5:7. Tym samym Hurkacz nie przełamał klątwy z kortów Flushing Meadows - nigdy nie rozegrał tam trzech pojedynków w turnieju głównym. Świątek i Hurkacz zawiedli? Nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości Hurkacz wraca do Tokio. Trauma narasta od 2018 roku. Jak będzie tym razem? Ale Nowy Jork to niejedyne miejsce na świecie, gdzie polski tenisista notuje złą passę. Jeszcze większa niemoc ogarnia go zwykle... właśnie w Tokio. W tueniju pod szyldem ATP startował tam trzykrotnie i nigdy nie zszedł z kortu jako zwycięzca. W 2018 roku przepadł już w fazie kwalifikacyjnej, ulegając Japończykowi Yasutace Uchiyamie. Rok później, już w turnieju głównym, musiał uznać wyższość Francuza Lucasa Pouille. Z kolei w roku ubiegłym nie sprostał Chińczykowi Zhizhenowi Zhangowi. Rywala w tegorocznej edycji "Hubi" pozna w poniedziałek rano czasu polskiego. Oprócz niego na liście startowej znaleźli się dwaj inni zawodnicy z czołowej dziesiątki światowego rankingu. To Amerykanin Taylor Fritz (7) i Norweg Casper Ruud (9). Optymistyczny prognostyk? Jeden, za to nie byle jaki. Przed trzema laty, w I rundzie turnieju olimpijskiego, Hurkacz pokonał bez straty seta Australijczyka Luke'a Saville'a. Ta sama ziemia, ten sam obiekt - Ariake Arena. Czy teraz zostanie odczarowany przez Polaka w cyklu ATP?