Partner merytoryczny: Eleven Sports

Hubert Hurkacz postawił na trenerskie gwiazdy. "Ojciec nowoczesnego tenisa"

Hubert Hurkacz po wielu długich tygodniach w końcu zaspokoił ciekawość kibiców i ekspertów z całego świata. Polak w końcu przekazał informację, kto zastąpi Craiga Boyntona na stanowisku trenera. Nasz gwiazdor postawił na dwie wielkie postacie męskiego tenisa. Wrocławianin zdecydował się na współpracę z Ivanem Lendlem oraz Nicolasem Massu, a więc dwoma szkoleniowcami, którzy mają w swoim CV mistrzostwa turniejów rangi Wielkiego Szlema.

Hubert Hurkacz
Hubert Hurkacz/YUICHI YAMAZAKI/Hubert Hurkacz Instagram/AFP

Hubert Hurkacz ma za sobą trudny sezon. Polak rozpoczął go udanie, bo od ćwierćfinału turnieju rangi Wielkiego Szlema, a więc Australian Open. W tym poległ dopiero z Daniłem Miedwiediewem. Nasz gwiazdor razem z Rosjaninem stworzyli niesamowite widowisko, które zakończyło się dopiero po pięciu setach bardzo zaciętej walki. Później było praktycznie z miesiąca na miesiąc tylko gorzej, z małym wyjątkiem, do którego doszło na portugalskiej mączce. 

Tam bowiem Hurkacz wygrał swój pierwszy turniej na tej nawierzchni w całej karierze. Niestety później przyszło rozczarowanie na Roland Garros i jeszcze większe problemy na londyńskiej trawie, a więc Wimbledonie, gdzie Polak odpadł w drugiej rundzie z powodu kontuzji kolana, przez którą opuścił wymarzone igrzyska. Niestety niewiele lepiej było podczas wyprawy do USA, która zakończyła się wczesnym pożegnaniem z US Open i rozstaniem z trenerem Craigiem Boyntonem

Murray bał się na niego spojrzeć. Hurkacz postawił na gwiazdę

Oczekiwanie na nazwisko nowego szkoleniowca Polaka trwało bardzo długo. W mediach pojawiały się wielkie nazwiska, na czele z Goranem Ivaniseviciem, który przez ostatnie kilka sezonów osiągał wielkie sukcesy z Novakiem Djokoviciem. Ostatecznie wybór padł na inne nazwisko, a właściwie nazwiska, ale trudno mówić tu o rozczarowaniu. Hurkacz postawił na Ivana Lendla oraz Nicolasa Massu, trenerów zupełnie od siebie różnych, ale z wielkimi osiągnięciami. 

Tym zdecydowanie głośniejszym nazwiskiem wydaje się urodzony w czeskiej Ostravie Lendl, który od dawna mieszka w USA i właśnie ten kraj reprezentował w ostatnich latach swojej profesjonalnej kariery. Lendl na najwyższym poziomie pokazał się w 1978 roku. Na swój pierwszy wielki sukces musiał jednak trochę poczekać. Smak zwycięstwa w turnieju rangi Wielkiego Szlema poznał bowiem "dopiero" po sześciu latach gdy w tenisa. 

Ivan Lendl i Andy Murray/AFP

Łącznie tych wygranych Wielkich Szlemów Lendl w całej swojej karierze wygrał aż osiem, co stawia go na ósmym miejscu w historycznej klasyfikacji. Przed nim są jedynie największe legendy, na czele z Novakiem Djokoviciem, Rafaelem Nadalem czy Petem Samprasem. Lendl wygrał wszędzie oprócz Wimbledonu, a najlepiej czuł się w Paryżu i Nowym Jorku, a więc tam, gdzie Hurkacz jak na razie pozostaje bez większych osiągnięć.

Przez portal "Essentialtennis" 64-latek nazwany został "ojcem nowoczesnego tenisa", choć miało to miejsce wówczas, gdy przejmował stery w karierze Andy'ego Murraya, wciąż wydaje się aktualne. "Współczesny tenis opiera się na potężnym forhendzie i zdobywaniu punktów poprzez karanie krótkiej piłki. Lendl odkrył, że jego nowoczesny styl nie wystarczył, aby wygrywać mecze. Zaczął więc dodawać kolejne elementy do swojej gry. W połowie lat 80. zaczął znacznie więcej slajsować, w tym mijać rywali, wykorzystując kąty, jakie mógł stworzyć za pomocą slajsa, aby mijać zdezorientowanych przeciwników" - czytamy. 

O jego charakterze wiele mówi to, że podczas współpracy z wielkim Andym Murray'em Brytyjczyk, który potrafił zdenerwować się na wszystkich w swoim sztabie, w stronę Lendla nigdy nie odważył się posłać nawet krzywego spojrzenia. Sam 37-latek niedawno w samych superlatywach opowiadał o byłym trenerze. - To wyjątkowa postać, która rozumie, czego potrzeba, aby wygrać, i przez te lata bardzo wiele się od niego nauczyłem - mówił w 2023 roku. 

Właściwie to właśnie Lendl doprowadził Murraya do wszystkich jego największych sukcesów. W 2011 roku pierwszy raz zaczęli ze sobą współpracować. Już w kolejnym sezonie Murray sięgnął po pierwszy tytuł rangi Wielkiego Szlema w karierze - wygrał w US Open. W następnym roku udało mu się także zwyciężyć na własnym podwórku, a więc w Wimbledonie. W 2014 roku się rozstali, a dwa lata później znów zaczęli owocną współpracę. Murray wygrał bowiem kolejny Wimbledon, a także obronił olimpijskie złoto, zdobyte cztery lata wcześniej również pod wodzą Lendla. 

Nie jest to jednak postać krystalicznie czysta. W sierpniu 2018 roku Lendl dołączył do zespołu niezwykle perspektywicznego 21-letniego Alexandra Zvereva. Ta współpraca była bardzo krótka. Zakończyła się już latem 2019 roku, a z ust Niemca padło kilka gorzkich słów. Zverev stwierdził bowiem, że Lendla bardziej interesuje jego własny pies i golf, niż bycie trenerem tenisa. Od tego czasu minęło ponad pięć lat. Kolejnym zawodnikiem na liście Lendla stał się Hubert Hurkacz. 

Odbudowa Thiema zakończona sukcesem. Czas na odbudowę Hurkacza

Wydaje się, że Czech mieszkający w Ameryce będzie dla Polaka bardziej kimś w rodzaju doradcy w trakcie poszczególnych turniejów i trudnych momentów. Trudno bowiem wyobrazić sobie, żeby miał on przebywać z naszym tenisistą przez cały rok gry. Z dużym prawodpodobieństwem można stwierdzić, że tym, który będzie odpowiadał za jeżdżenie po świecie i codzienną pracę z Hurkaczem będzie zdecydowanie młodszy Chillijczyk Nicolas Massu. 

Mimo, że Massu ma zdecydowanie mniej lat na karku, to trudno odmówić mu doświadczenia na najwyższym poziomie. Jako zawodnik jego kariera w porównaniu z tą Lendla jest niczym. Ba, można śmiało stwierdzić, że w tym momencie to Polak zrobił więcej dla tenisa na korcie, niż Massu. Jego największym osiągnięciem w Wielkich Szlemach jest bowiem czwarta runda turnieju w Nowym Jorku, a więc US Open, a najwyższym miejscem w rankingu dziewiąte. Hurkacz prezentuje się zdecydowanie lepiej, choć trzeba dodać, że Massu jest podwójnym mistrzem olimpijskim z Aten. 

Gdy jednak spojrzymy w trenerską przygodę, to z Massu trzeba się liczyć. To włąśnie Chillijczyk bowiem podjął się misji odbudowy Austriaka Dominica Thiema w 2019 roku, który wówczas w swojej głowie miał takie samo marzenie, jakie aktualnie ma Hubert - wygrać Wielki Szlem. Duet Thiem - Massu był w stanie to osiągnąć. W 2020 roku w US Open Thiem nie miał sobie równych i w finale pokonał Alexandra Zvereva, spełniając swoje marzenie. Sukcesów było więcej, choć pewnie nigdy na miarę potencjału Thiema, ale w tym regularnie przeszkadzały kontuzje. 

O Massu mówi się raczej, że ma spokojny charakter, lubi pracować w cieniu. Próżno szukać też większych skandali z jego udziałem. Thiem pożegnał go w 2023 roku, wystawiając właściwie swoistą laurkę. "W świecie sportu chęć otwarcia nowych rozdziałów jest rzeczą zupełnie normalną i nie ma ona wpływu dobre relacje osobiste ani osiągnięte sukcesy. Jestem bardzo zadowolony ze wszystkiego, czego doświadczyłem z Massu i jestem również podekscytowany tym, co nadejdzie" - powiedział, cytowany przez "tennisworldusa.org".

Teraz Hurkacz wspólnie z nowymi trenerami mają trochę czasu na przygotowanie do nowego sezonu, aby był zdecydowanie lepszy niż ten niedawno zakończony. Cel tej współpracy już teraz wydaje się oczywisty. Czesko-chillijski duet musi przekonać Polaka, że warto grać agresywnie, atakować rywali, jak to robią najlepsi na świecie, a więc Carlos Alcaraz i Jannik Sinner. Jeśli ta sztuka im się uda, o wyniki możemy być spokojni. 

Krzysztof Hurkacz: Hubert podszedł do tego jak zawodowy rekruter/Polsat Sport/Polsat Sport
Hubert Hurkacz/AFP
Ivan Lendl/AFP
Hubert Hurkacz/AFP
INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem