Przed ćwierćfinałowym starciem w Australian Open Hubert Hurkacz z Daniłem Miedwiediewem mierzył się pięć razy, choć raz spotkanie miało charakter bardziej towarzyski. To Rosjanin jest tym tenisistą z czołowej trójki, z którym Hurkacz ma pozytywny bilans pojedynków. Na te pięć rozegranych meczów z tenisistą z Moskwy, to Hurkacz trzykrotnie schodził z kortu z rękami uniesionymi w geście tryumfu. Niestety akurat tegoroczne starcie w pierwszym w tym sezonie turnieju Wielkiego Szlema zakończyło się wygraną Rosjanina. Mecz miał dramatyczny przebieg, Hurkacz wracał z bardzo dalekiej podróży, ale finalnie to Miedwiediew zdołał opanować nerwy na wodzy i wygrał ten pojedynek w pięciu setach. Dla Polaka tegoroczne Australian Open to turniej, w którym potwierdził przynależność do ścisłej czołówki, ale impreza kończy się jednak lekkim rozczarowaniem, bowiem półfinał był naprawdę bardzo blisko. Fortuna trafi na konto Hurkacza I chociaż w tym wypadku trudno mówić o premii "na pocieszenie", bo z pewnością Hurkacz wolałby walczyć o wygraną w tym prestiżowym turnieju niż liczyć pieniądze, to jednak kwota, która trafi do polskiego tenisisty, jest imponująca. W tym roku pula nagród w turnieju została powiększona, a do zwycięzcy trafi 3,15 mln dolarów australijskich! To ponad osiem milionów złotych brutto. Premie są spore od pierwszych rund, dlatego warto było walczyć i piąć się szczebelek po szczebelku. Do Hurkacza za awans do ćwierćfinału trafiło 600 tysięcy dolarów australijskich czyli niemal 1,6 miliona złotych brutto. Trzeba jednak pamiętać, że w Australii od każdego dolara powyżej kwoty 180 tys. AUD pobierane jest 45% podatku. To sporo, stąd część komentatorów ironicznie żartuje, że największym zwycięzcą turnieju jest zawsze australijskie państwo.