Po pokonaniu w II rundzie Caroliny Garcii Magda Fręch wykrzyczała swoją radość, jakby wygrała cały turniej. W pomeczowych wywiadach po środowym i dzisiejszym zwycięstwie z Anastasiją Zacharową mówiła krótko, raczej ciesząc się tym, co jest, a nie martwiąc tym, co było. By znaleźć się w tym miejscu, w którym jest obecnie, musiała przejść długą drogę. W Melbourne nie starczyło jej czasu, by opowiedzieć o wszystkich trudnościach, jakie przeżyła, a doświadczyła ich wiele. Przetrwałą napór Rosjanki. Magdalena Fręch zagra o ćwierćfinał Australian Open Nie chcieli grać z Magdą Fręch To zdarzenie miało miejsce zimą 2018 roku. 21-letnia Fręch tkwiła gdzieś w tenisowej czeluści, nie była w stanie wyrwać się z niskich poziomów WTA, grała turnieje najniższej rangi, co najwyżej łapała się na kwalifikacje Wielkich Szlemów. U Fręch było tak źle, że nie miała nawet gdzie i z kim grać. Zimą z Łodzi, skąd się wywodzi, musiała dojeżdżać do Warszawy, bo w jej rodzinnym mieście nie było wtedy profesjonalnej hali treningowej z twardą nawierzchnią. Trener Andrzej Kobierski (pracują razem już 16 lat) dzwonił po warszawskich znajomych, by znaleźć wartościowego sparingpartnera. Szukał po omacku, czasami nawet błagał o zawodnika do treningu, niektóre telefony pozostały bez odpowiedzi, niektórzy z zawodników albo rodziców zawodników pytali drwiąco: "A kto to jest Magda Fręch?", ale w końcu znalazł jednego z czołowych wówczas juniorów w Polsce. Gdy Fręch przyjeżdżała do Warszawy, trenowali razem przez dwa lata. Nie było sponsorów, nagle przyszła nieoczekiwana pomoc Jedną z jej tenisowych "wad" było to, że była Polką. Fręch żyła i żyje w kraju, gdzie w tenisie brakuje systemu szkolenia, a takie zawodniczki jak ona, które nie pochodzą z bogatych domów, skończyły wiek juniora i szybko nie przebiły się do czołówki WTA, czyli Top 100, były i są wyrzucane poza nawias. Od pewnego momentu kariery nikt nimi się nie interesuje. Grają na zasadach wolnorynkowych. Jak widać, nie zawsze jest to sprawiedliwe. Wszystko zależy od tego, czy ma się dość motywacji i pieniędzy, by jeszcze dalej próbować i po wielu nieudanych startach przebić się do czołówki. Fręch brakowało pieniędzy. Jej budżet był niewielki. Zarabiała tylko na tym, co ugrała w niskiej rangi turniejach, a to były naprawdę małe pieniądze jak na tenisowe wymagania. Ale zależało jej na tenisie. Sponsorów nie było. Możliwe, że najlepsza dziś po Idze Świątek polska tenisistka nie grałaby dalej, gdyby nie pojawiły się nagle najpierw pieniądze z programu Ministerstwa Sportu i Turystyki "Team 100". Projekt był kierowany do takich sportowców, którzy znajdują się na rozdrożu. Mają do 23 lat i nie wiedzą, czy dalej uprawiać sport czy rozpocząć już pracę. Potem Polski Związek Tenisowy znalazł sponsora i takim zawodniczkom jak Magda Fręch wypłacał stypendia w ramach Lotos PZT Team. Były środki na kontynuowanie kariery na profesjonalnym poziomie. Magdalena Fręch w siódmym niebie. Otrzymałą wiele gratulacji, w tym od Zbigniewa Bońka Grała z bólem, bo nie chciała się poddać Łodzianka miała też wiele innych sportowych problemów. Przez dziewięć miesięcy leczyła kontuzję nadgarstka. Grając z bólem przeszła kwalifikacje US Open w 2019 roku. - Potraktowałam to jako nagrodę za mój ból i determinację - opowiadała. Mimo bólu, chronicznego braku pieniędzy, długo niedoceniana w polskim środowisku tenisowym Magda Fręch awansowała dziś do IV rundy Australian Open. Jest w tym momencie wśród 16 najlepszych tenisistek na świecie. W Melbourne pokonała Australijkę, Francuzkę, Rosjankę - tenisistki z krajów, w których w tym sporcie zdolni zawodnicy mają wszystko podane na tacy, nie muszą się o nic martwić - ośrodki treningowe, sparingpartnerów, koszty wyjazdów na turnieje, opłacenie trenerów. Ale w sporcie liczy się przede wszystkim determinacja i motywacja. Pokazała to Iga Świątek. Teraz pokazuje to także Magda Fręch.