Olgierd Kwiatkowski, sport.interia.pl: Jest pan jednym z byłych trenerów, finalisty Australian Open w deblu, Jana Zielińskiego. Jak do tego doszło? Paweł Bojarski, były trener Jana Zielińskiego, obecnie trener kadry Polski juniorek do lat 14 i 16: Byliśmy sąsiadami. Mieszkaliśmy na tym samym osiedlu na warszawskiej Ochocie. Zaprzyjaźniłem się z rodzicami Janka. To wspaniali ludzie. Tata Andrzej był taternikiem, dbał o rozwój sportowy syna. Ale Janek sam z siebie kochał sport. Często widywałem go - takiego małego brzdąca - na podwórku. Widziałem jak biegał, jak się bawił. Jako dziecko był bardzo ruchliwy, sprawny. Miał predyspozycje do sportu. Tenis szybko pojawił się w naszych rozmowach z rodzicami, zwłaszcza, że okazało się, że Janek trenował już z bardzo dobrym trenerem, ale w Garwolinie. Gdy miał 8 lat zacząłem go prowadzić. Trenował u mnie indywidualnie - głównie na Legii, na kortach Agrykoli w pobliżu Łazienek. Jeździliśmy na obozy, zgrupowania. Razem budowaliśmy tenisowe podstawy. Jak długo trwała wasza współpraca? - Około pięciu lat, do 13 roku życia. Musiałem zająć się swoim dzieckiem, który dziś również próbuje kariery tenisowej. Janek nie wspomina o tamtych czasach, ale sądzę, że dołożyłem małą cegiełkę do jego tenisowego rozwoju, może nawet do tego, że jest dziś w finale. Czy od początku był "utalentowanym deblistą"? - Od samego początku widać było, że ma predyspozycje do gry podwójnej. Lepiej czuł się w grze zespołowej. Widać było, ze jak gra z kimś, ma kogoś przy sobie, to jest bardzo pozytywny, a jego tenis - lepszy. Zawsze był wrażliwym chłopakiem. W kluczowych meczach singla, przy wyniku 5:5, w tie-breakach popełniał błędy, głównie dlatego, że był za bardzo zmotywowany, ale może też dlatego, że nie miał nikogo obok siebie. W czym przejawiały się jego predyspozycje deblowe? - Mentalnie był bardziej przystosowany do tej gry. Jak wychodził na debla był zadowolony, czuł się komfortowo, a w singlu czuć było większe zdenerwowanie, stres. W młodym wieku bardzo dobrze grał wolejem. Ale sukcesy w singlu też odnosił? - Rywalizował w jednym roczniku z Kamilem Majchrzakiem. Najczęściej finały mistrzostw Polskich w młodzieżowych kategoriach w singlu w ich roczniku grali przeciw sobie. Przypomnę też, że w ubiegłym roku Janek zagrał w finale singla mistrzostw Polski, przegrywając z Danielem Michalskim. Myślę, że gdyby nie wyjechał na studia do USA grałby nadal w singlu. Podkreśliłbym, że to jest wszechstronnie sportowo utalentowany chłopak. Pamiętam, że na obozach zawsze był najlepszy na ściance wspinaczkowej. On kochał ruch. Odbył trening tenisowy, potem ogólnorozwojowy i szedł jeszcze na podwórko, by w coś zagrać. Ale widać było u niego wyjątkową pasję do tenisa, coś co wcale nie jest widoczne u wszystkich trenujących. Kiedyś rodzice, po jakimś przegranym meczu Janka spytali mnie: "czy warto jest to kontynuować?". Ja powiedziałem, że tak, bo jest w nim coś wyjątkowego. Nie jest pan jednak mimo wszystko zaskoczony, że zagra w finale debla turnieju wielkoszlemowego. Wygrywał deblowy Australian Open i Wimbledon Łukasz Kubot, w finale US Open grali Marcin Matkowski i Mariusz Fyrstenberg, ale to wyjątkowe osiągnięcie w polskim tenisie? - Jestem zaskoczony tym sukcesem. Janek tym samym znalazł się wśród najlepszych na świecie. Wiadomo, że grał dobrze w tenisa, ale ten wynik świadczy o tym, że w swojej konkurencji zbliżył się do perfekcji. Niewielu tenisistów na świecie dochodzi do finału turnieju wielkoszlemowego. Patrząc na jego rozwój w ostatnich latach, co zdecydowało o tym, że jest w tym finale? - Gra bardzo nowoczesny wolej. Nie wgłębiając się w techniczne szczegóły, gra go jak deblista a nie singlista, a to znacząca różnica. W ostatnim czasie nastąpiła wyraźna zmiana sposobu techniki wolejowej. Janek się tego szybko nauczył. Ten finał jest również wielką zasługą obecnego trenera Janka - Mariusza Fyrstenberga. Bardzo pomógł tej parze i jest dziś jednym z najlepszych trenerów deblowych na świecie. Rozmawiał Olgierd Kwiatkowski