Niedzielny finał z broniącymi tytułu Austriakami Robertem Gardosem i Danielem Habesohnem (4:1) można porównać do gry o złoty medal przed czterema laty? Wang Zeng Yi: I teraz w Schwechat z Tanem, i wówczas w niemieckim Stuttgarcie z Luckiem Błaszczykiem, rywalizowaliśmy o tytuł z pingpongistami gospodarzy. Nie było łatwo, bo to Gardos i Habesohn uznawani byli za faworytów. Nie ukrywam, że byliśmy zdenerwowani, ale świetnie sobie poradziliśmy. Mam wielką satysfakcję, bo popełniłem niewiele błędów i - trenerzy to potwierdzą - zagrałem na wysokim poziomie, podobnie jak Tan. Na szczęście nie było takich pomyłek, jak w 2009 roku z Timo Bollem i Christianem Suessem... Trudniejszy był półfinałowy pojedynek z Portugalczykami Joao Monteiro i Tiago Apolonią? - Mieliśmy większe problemy, bowiem w piątym secie, przy stanie 2:2 w meczu, przegrywaliśmy 8:10. Mocno wierzyliśmy w sukces, "wyciągnęliśmy" tę partię i w szóstej też się udało. Przed rokiem mieliście fatalne losowanie, trafiając już w 1. rundzie na duet Ovtcharov-Samsonow. - Dopisało nam szczęście, to trzeba przyznać. Nie wszyscy wiedzą, ale w 1/8 finału mieliśmy spotkać się z rozstawionymi z numerem drugim Szwedami Kristianem i Mattiasem Karlssonami, z którymi już w tym sezonie przegraliśmy. Bardzo nie chcieliśmy na nich trafić, ale cóż, wydawało się, że dojdzie znów do potyczki ze Skandynawami. Tymczasem jeden z Karlssonów skręcił kostkę w meczu z Włochami Mihaiem Bobocicą i Niagolem Stojanowem, dlatego to właśnie oni byli naszymi rywalami. Wam zdrowie dopisywało? Wcześniej narzekaliście na rozmaite problemy. - Niestety, nie było zbyt dobrze. Niemal przez cały turniej mnie znów dokuczały plecy. Im dłużej graliśmy, tym było gorzej. Z kolei Tan narzekał na uraz kręgosłupa. I jeden, i drugi był kontuzjowany, lecz daliśmy radę, bo mocno wierzyliśmy w sukces. Jesteśmy niesamowicie szczęśliwi. W jakim języku rozmawialiście przy stole? - Tylko po chińsku, przecież obaj urodziliśmy się w tym kraju. Ja nie znam chorwackiego, Tan nie potrafi mówić po polsku. W gronie trenerów był mieszkający od wielu lat w Polsce Xu Kai, który też pochodzi z Chin.W ostatnim secie finału radziliście sobie bez szkoleniowców? - Atmosfera była tak gorąca, bo stawka konfrontacji ogromna, że i Xu Kai, i Zvonimir Korenic otrzymali czerwone kartki. Na szczęście to było już po piątej partii, dlatego tylko w ostatnim graliśmy sami, bez wsparcia z ławki.