Zlezarczyk pochodzi z miejscowości Borzęta w gminie Myślenice, a sędziowaniem zajął się na początku nauki w liceum w Dobczycach. W wieku 20 lat zdobywał uprawnienia międzynarodowe i pojechał na młodzieżowe igrzyska olimpijskie do Chin. Po trzech latach, jako arbiter najwyższej klasy Blue Badge, prowadził już mecz o złoty medal MŚ w Duesseldorfie pomiędzy gwiazdami ping-ponga Ma Longiem i Fan Zhendogiem. O tym meczu i innych wydarzeniach opowiedział podczas internetowego czatu organizowanego przez Lotto Superligę. "Serducho mocniej biło, kiedy w obecności 7 tysięcy widzów w olbrzymiej hali targów i milionów przed telewizorami, wychodziliśmy do finału mistrzostw globu. Tenis stołowy jest bardzo popularny w Niemczech, a na trybunach przez cały turniej był komplet kibiców. Oprawa zawodów też była niesamowita" - wspominał polski sędzia spotkanie, które wygrał mistrz olimpijski z Rio de Janeiro Ma Long. Zlezarczyk dodał, że w trakcie finału MŚ 2017 doszło do niespodziewanej sytuacji... "W czasie jednej z przerw na żądanie któregoś z zawodników postawiłem na stole elektroniczny zegar. Być może za lekko nacisnąłem przycisk aktywujący minutowe odliczanie, a może zawinił sprzęt, ale okazało się, że stoper się nie włączył. Na szczęście szybko się zorientowałem i go uruchomiłem. Time-out trwał zatem o kilka sekund dłużej. W topowym spotkaniu może przytrafić się i taka historia. Oczywiście, nic wielkiego się nie stało, ale to pokazuje, jak istotne w naszym fachu jest utrzymywanie koncentracji na możliwie najwyższym poziomie przez całe spotkanie, a nawet w przerwie" - stwierdził. Polak sędziował wszystkim najlepszym pingpongistom na świecie. Podkreślił, że współczesne sławy tego sportu potrafią całkowicie "wyłączyć" się będąc już w polu gry. "Przed rozpoczęciem finału Katar Open zapytałem Ma Longa, trzykrotnego mistrza świata, o wybór koloru podczas losowania - czerwony czy niebieski, tyczy się to tylko wyboru jednej ze stron stołu. Chińczyk potrzebował kilku sekund, aby się spokojnie zastanowić i udzielić odpowiedzi. To pokazuje jak topowi gracze są zmobilizowani i jak wysoki jest poziom ich koncentracji przy stole, a już podczas meczów najlepsi grają na niebotycznym poziomie" - relacjonował. Jak przyznał, mimo młodego wieku miał styczność z wieloma nietypowymi sytuacjami, jak np. nagminnie pękającymi piłeczkami. Było to za czasów wprowadzania plastikowych, które zastąpiły celuloidowe. "Ostatniego dnia turnieju w Luksemburgu sędziowałem pojedynek w tzw. fazie pocieszenia. W ostatnim secie pękło aż siedem piłeczek, od stanu 9:9 zawodnicy grali ósmą, którą udało się dokończyć rywalizację. Trzy razy do kortu donoszono nam piłeczki, bo zwyczajowo zabieramy trzy na dany mecz. Zlezarczyk odniósł się również do testowanego już pomysłu wprowadzenia systemu VAR. Znany jest z piłki nożnej, w której wiele razy pomógł arbitrowi. "Rozmawiałem z sędziami, którzy korzystali z VAR-u podczas finałowych zawodów World Tour w Chinach. Zgadza się, jest przydatny zwłaszcza przy spornych, krawędziowych i siatkowych piłkach, które przy współczesnej szybkości naszego sportu są często wręcz niemożliwe do wychwycenia przez arbitra. Może być również przydatny przy ocenie serwisu, a muszę wspomnieć, że w kwestii poprawności podania przepisy są ekstremalnie skomplikowane, niejasne i zwyczajnie ciężkie dla widzów. Sędzia musi zwrócić uwagę na kilkanaście aspektów poprawności podania, które trwa w porywach do... trzech sekund, a potem rodzą się dalsze kwestie sporne. Doszło do tego, że VAR negował serwis Ma Longa, a mówimy o wybitnej postaci w tenisie stołowym. I nagle okazuje się, że podczas jego najbardziej charakterystycznego podania piłkę przez jakąś setną część sekundy zasłania głową. W mojej ocenie przepisy muszą ulec uproszczeniu i może kiedyś dojdzie do takich zmian, a wtedy akcje będą dłuższe i ciekawsze dla fanów" - uważa polski sędzia. System VAR ma być dalej sprawdzany na największych imprezach typu World Tour Platinum. "Inna sprawa, że kibice irytowali się, kiedy sprawdzanie akcje trwało powyżej minuty. Tych przerw nie może być za dużo" - dodał. Wyjaśnił, że sędziowie cały czas muszą się doskonalić. "W ciągu roku sędziujemy relatywnie mało, może przez pięć-sześć tygodni przebywamy na turniejach plus rozgrywki ligowe itd. Dlatego korzystamy z różnych rozwiązań, aby się szkolić jak np. filmy instruktażowe, materiały ze światowej federacji itp. Warto regularnie czytać przepisy i bieżące wytyczne sędziowskie, po prostu być z nimi na bieżąco". Kolejnym celem Zlezarczyka jest występ w zawodach olimpijskich. "Na igrzyska w Tokio obsada jest gotowa i nic w tej kwestii nie zmieni przełożenie rywalizacji na 2021 rok. Moje szanse są więc w tym przypadku zerowe. Z powodu pandemii ominęły mnie m.in. europejskie kwalifikacje olimpijskie w Moskwie czy World Tour Platinum w Chinach. Liczę zaś na udział we wrześniowych mistrzostwach Europy w Warszawie" - powiedział sędzia, który będzie miał realną szansę pojechać na IO w 2024 roku do Paryża. Dodał, że w tenisie stołowym większość sędziów tylko raz dostaje szansę startu w igrzyskach. giel/ co/