Kiedy poprzednio gościł pan w Polsce? Jean-Philippe Gatien: Dokładnie nie pamiętam, ale ze 12, a może i 15 lat temu. Jest mi niezmiernie miło, że znów przyjadę do Polski, tym bardziej, że bardzo ceniłem Andrzeja Grubbę, zaś Polska jest dla mnie wyjątkowym miejscem, gdyż stąd pochodzi moja macocha. Jakoś specjalnie szykował się pan na turniej? - Karierę zakończyłem wiele lat temu, a obecnie brakuje mi czasu na regularne treningi. Jednak ostatnio dwa razy w tygodniu bywałem przy stole, aby spróbować powalczyć w Białymstoku. Czym się pan zajmuje na co dzień? - Pracuję w fabryce sprzętu tenisowego Cornilleau na północy Paryża. Jestem menedżerem ds. sponsoringu, zajmuję się też sprawami komunikacji i promocji. Poza tym uczestniczę w obradach komisji sportowej Francuskiego Komitetu Olimpijskiego. Jak pan zapamiętał Andrzeja Grubbę? Jemu poświęcony jest niedzielny turniej, z udziałem pana, Szweda Joergena Perssona, Belga Jeana-Michela Saive'a i Leszka Kucharskiego. - Byłem silnie związany z Andrzejem, przez kilka lat tworzyliśmy parę deblową i odnieśliśmy kilka zwycięstw turniejowych. Tamten czas był ważny dla mnie, Grubba potrafił szybko wprowadzić swego francuskiego młodszego kolegę na wysoki poziom grania i zawsze na wspólnych meczach dzielił się doświadczeniem. Dziękuję mu za okazaną pomoc i wszelkie uwagi, których mi udzielał. W ogóle mam do niego szczególną sympatię. Które mecze przeciwko Polakom były wyjątkowe? - Z pewnością w półfinale turnieju drużynowego mistrzostw Europy w Pradze w 1986 roku. Miałem 17 lat i debiutowałem reprezentacji, a przyszło mi zagrać w decydującym meczu, przy stanie 4:4, przeciwko Stefanowi Dryszelowi. Wcześniej przegrałem z Andrzejem i Leszkiem Kucharskim, ale najważniejszy pojedynek wygrałem 3:0. To wspaniałe wspomnienie, a mam też inne. Rok później w Delhi rywalizowałem z Grubbą w drugiej rundzie mistrzostw świata. Sety rozgrywane były do 21 punktów; w ostatnim prowadziłem już 20:15. Niestety, uległem Andrzejowi 21:23. To był dla mnie bardzo ciężki moment w karierze, przecież tak niewiele zabrakło do pokonania zawodnika zajmującego piąte miejsce w rankingu światowym. W tamtym czasie trzon polskiej drużyny stanowili Grubba, Kucharski, Dryszel i mieszkający od wielu lat we Francji Andrzej Jakubowicz. - Jakubowicz jest moim przyjacielem, staramy się utrzymywać kontakt, najczęściej rozmawiamy telefonicznie. Kiedyś występowaliśmy razem w meczach pokazowych. Kariery pokończyli francuscy mistrzowie, na czele z panem, Patrickiem Chilą i Damienem Eloi. Czy następcy mogą osiągnąć więcej od was? - Największe sukcesy odnosiłem 20 lat temu, a czy moi młodsi rodacy je powtórzą, tego nie wiem. Oczywiście życzę im i sobie bardzo silnego francuskiego tenisa stołowego. Pana rozbrat z tą dyscypliną nastąpił ze względu na powtarzające się kontuzje czy brak kwalifikacji na igrzyska w Atenach? - Rozmaite urazy sprawiały, że powrót za każdym razem do wysokiej formy kosztował mnie mnóstwo energii. Chyba troszkę byłem zmęczony takim życiem. W mojej głowie było mniej niż wcześniej motywacji i determinacji, aby znów wspinać się na szczyt. W co inwestuje pan zarobione pieniądze? - Wynajmuję zakupione nieruchomości, poza tym niedawno otworzyłem ping-pong bar w Paryżu. To miejsce, w którym można poczuć atmosferę zabawy, relaksu i jednocześnie pograć w tenisa na ośmiu stołach. Gdzie wybiera się pan z rodziną na urlop? - Najczęściej wyjeżdżam z najbliższymi w Alpy Francuskie, albo wypoczywamy w domu rodziców na południu kraju.