Zanim przyszedł czas na uroczyste otwarcie turnieju, zaczęło się od chwili zadumy i refleksji. Delegacja, z "biało-zielonym" sztandarem, na czele z państwem Lipieniami, panem Józefem wraz z małżonką Bogusławą, a także m.in. trenerem-nestorem Czesławem Korzeniem, stawiła się na cmentarzu komunalnym w Dębicy. W ten sposób oddano hołd zapaśnikowi stulecia w stylu klasycznym Kazimierzowi Lipieniowi - takim mianem pod koniec października 2022 roku, podczas jubileuszowej gali na okoliczność obchodów stulecia Polskiego Związku Zapaśniczego, uhonorowano tego giganta nad gigantami - zmarłego w 2005 roku w Nowym Jorku mistrza olimpijskiego z Montrealu z 1976 roku w kat. do 62 kg. Nagrodę na scenie Teatru Polskiego w Warszawie odebrał Józef Lipień, srebrny medalista olimpijski z Moskwy z 1980 roku, po dziś dzień zmagający się z niewyrażonym syndromem osieroconego bliźniaka. "Józek, nie możesz siebie obwiniać". Rok braci Lipieniów - Do dzisiaj nie mogę sobie darować, że nie ściągnąłem brata z tej Ameryki do Polski. A przecież po to tam pojechałem - kręci głową Józef Lipień, w jednej chwili popadając w nostalgiczno-melancholijny nastrój. - Józek, nie możesz siebie obwiniać - studzi emocje pani Bogusia, a oboje świetnie uzupełniają się w trakcie długiej rozmowy (wkrótce, osobno, ukaże się w Interii duża rozmowa z państwem Lipieniami). W hali przy ulicy Ignacego Lisa 2, wraz z otwarciem zawodów, spora konsternacja. - To przecież nawet na Memoriale Dębickich Mistrzów nie ma takiej frekwencji wśród zawodników - mówi zgodnie kilkoro moich rozmówców. Ów memoriał to zupełnie inne zawody, ale od początku bardzo nobliwe, w ubiegłym roku odbyła się ich 15. edycja. W ten sposób klub i miasto honorują tych herosów, którzy odchodzą do wieczności. Zaczęło się od turnieju ku czci Kazimierza Lipienia, a kolejno do tego grona dołączyli zmarli medaliści igrzysk olimpijskich, mistrzostw świata i mistrzostw Europy: Ryszard Świerad, Andrzej Skrzydlewski i Jan Michalik. I nie przesadził, bo kłopot bogactwa zaskoczył nawet Józefa Lipienia, który na wstępie, gdy wszyscy młodzi zawodnicy wyszli do prezentacji, ustawiając się wokół dwóch mat przygotowanych do równoległej rywalizacji, wszystkim uczestnikom rozdawał pamiątkowe zdjęcia. Jedną stronę fotografii dzielił wspólnie z bratem Kazimierzem, a na odwrocie - poza ogólnym wymienieniem sukcesów bliźniaków - znalazła się adnotacja "ze sportowym pozdrowieniem" oraz dwa autografy. Jeden Józefa, a drugi - powielony ze starego oryginału - nieżyjącego Kazimierza. Prognoza spikera zawodów, który zaczął się głośno zastanawiać, czy ilość zdjęć wystarczy dla wszystkich obecnych, sprawdziła się i pan Józef musiał podjechać nieopodal do domu uzupełnić zapasy, aby nikt z uczestników nie wyjechał z Dębicy zawiedziony. Ci bliźniacy dyktowali tempo w całej drużynie. Przyćmili nawet Stomil W gronie przybyłych gości, śledzących zmagania swoich młodych następców, znalazł się kolega braci Lipieniów z drużyny gigantów, mieszkający na co dzień w Krakowie Wacław Orłowski. Historycznie to pierwszy w "biało-zielonych" barwach medalista mistrzostw świata z Bukaresztu w 1967 roku (brąz w kategorii 87 kg w stylu, a jakże, klasycznym). Dziś pan Wacław, z uwagi na problemy z kolanem, porusza się przy pomocy laski, ma za sobą także inne problemy ze zdrowiem, ale momentami humor go nie opuszcza. Poważnie markotnieje, a głos mu się łamie, dopiero wtedy, gdy opowiada o niedawnej śmierci swojej ukochanej małżonki. Podczas uroczystego otwarcia głos zabrał Janusz Urbanik, prezes Wisłoki Dębica. - Taka okoliczność, by oddać cześć i chwałę naszym wspaniałym bliźniakom, to jest naprawdę wspaniałe święto. Ci bliźniacy dyktowali tempo w całej drużynie. Czyli na treningach nikt nie mógł się, że tak powiem, opieprzać. Byli szalenie ambitni i swoimi ambicjami zarażali innych. Dzięki temu całe dębickie zapasy, a wraz z nimi Dębica, były uznawane za stolicę polskich zapasów. Poza Stomilem, który kiedyś był marką sławiącą nasze miasto, właśnie dębickie zapasy były na drugim miejscu pod względem przynoszenia miastu chwały - powiedział Urbanik. To właśnie ten przedsiębiorca dzisiaj dźwiga na swoich barkach ciężar utrzymania sekcji. Angażuje się do tego stopnia, że nawet atrakcyjnie wydana, stustronicowa okolicznościowa książka pod tytułem "Rok braci Lipieniów. Kilka obrazków z życia i kariery" autorstwa Jana Swoła, notabene byłego zapaśnika Wisłoki, ukazała się dzięki jego finansowemu wsparciu. Razem z prezesem Urbanikiem, z bólem serca, ale racjonalność winna być na pierwszym miejscu, zgodziliśmy się co do jednego. "To se ne vrati", dywagując nad powracającym silniej przy takiej okazji pytaniem, czy jeszcze w jakkolwiek określonej przyszłości stolica polskich zapasów może wrócić do miasta nad Wisłoką. - Do tego chyba już nie wrócimy, bo wiele jest czynników, które składają się na to, że ogólnie sporty klasyczne i techniczne, takie jak zapasy, judo, a nawet klasyczny boks, są w niszy. Walki w klatce bardziej emocjonują ludzi aniżeli techniczna walka. Poza tym kiedyś zakłady pracy miały obowiązek opiekować się sportem, więc między dyrektorami w Dębicy było pewne porozumienie, zgodnie z którym Stomil opiekował się zapasami i piłką w Wisłoce, siatkarki miały za sponsora zakłady mięsne, zaś hokeiści byli pod patronatem wytwórni urządzeń chłodniczych. Dzięki temu zawodnicy mieli frukty, mogąc w pełni poświęcić się sportowemu zawodowstwu - mówi sternik sekcji. Po pamiętnych MŚ w Teheranie, gdzie gwiazdy Wisłoki wywalczył pięć z sześciu medali dla reprezentacji Polski, do Dębicy ściągały specjalne delegacje, aby zobaczyć to "królestwo", w jakim wykuwany jest sukces. - Tak było, z zagranicy przybywali głównie goście z Norwegii i Szwecji, gdzie później z powodzeniem pracowali nasi zawodnicy. Pewnie myśleli, że mamy tu cuda, a myśmy trenowali w zwykłej "norze" w podziemiach pawilonu klubowego. Salka miała 10 na 10 metrów i tylu chłopa pracowało w takiej ciasnocie. Mata ledwo się mieściła. Jak ktoś rzucił mocniej, to mógłby wybić dziurę w ścianie. Po sąsiedzku była sala ciężarowców, z której też korzystaliśmy - mówił mi swego czasu trener Korzeń. Wacław Orłowski: Byłem tutaj najlepszy. Dopóki nie przyszli bracia Zapytany o obecne koszty utrzymania legendarnej sekcji, która powstała w 1954 roku z inicjatywy ówczesnego człowieka renesansu Ludwika Budzyńskiego, prezes Wisłoki powiedział konkretnie, jakie kwoty wchodzą w grę. Dodajmy, że w geście protestu inny z naszych asów tego sportu, Andrzej Supron, postanowił wówczas odesłać do Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego swój srebrny medal z igrzysk w Moskwie. Takie zakusy, w czasach gdy kibice zaczęli pożądać innych sportów, a MKOl wychodząc naprzeciw trendom postanowił nawet otworzyć się na breakdance, zapewne będą powracać. Niewątpliwie taka decyzja byłaby gwoździem do trumny dyscypliny przegrywającej walkę o medialność, a przecież historycznie jest to jeden z najbardziej "medalodajnych" sportów dla polskiego ruchu olimpijskiego. Oficjalnie Polacy uczestniczą w igrzyskach dokładnie od stu lat (1924 rok w Paryżu), a zapasy z 27 medalami (5 złotych, 9 srebrnych, 13 brązowych) zajmują czwarte miejsce, za lekkoatletyką (66), boksem (43) i podnoszeniem ciężarów (34). Dzisiaj na powrót potrzeba by było takich herosów, jak między innymi bracia Lipieniowie, którzy dębickie i polskie zapasy, wraz z innymi wybitnymi kolegami z drużyny i trenerami, wynieśli na szczyt popularności. Wacław Orłowski: - Mam satysfakcję z tego, że po przyjściu do Dębicy byłem tutaj najlepszym zawodnikiem, dopóki nie przyszli bracia Lipienie i nie zaczęli zdobywać medali olimpijskich. Przeżyłem tutaj najpiękniejsze chwile swojego życia. "Harty nie do zajechania". Józef Lipień: Coś panu powiem... Józef Lipień: Ja czesałem się w lewo, a Kazek w prawo. Później jeszcze doszedł jeden detal, gdy w szkole średniej chirurg uciął mi końcówkę palca, za paznokciem, a przed pierwszym stawem. Nieraz, jak chcieli wiedzieć, który z nas coś zrobił, mówili "pokaż rękę" - roześmiał się pan Józef, a znak szczególny do dzisiaj jest widoczny na jego prawej dłoni. Turniej z udziałem młodych zawodników obfitował w wiele ciekawych walk, a oczy nobliwym gościom bardzo rozbłyskały, gdy na macie widzieli tych najmłodszych, z których niektórzy potrafili już popisać się m.in. efektowym rzutem przez biodro. Rywalizacja na dwóch matach trwała od godz. 11 przez wiele godzin. Później przyszedł czas na wręczanie nagród, którymi były medale, dyplomy, książki, a także okolicznościowe koszulki z podobizną braci-bliźniaków. Józef Lipień przygotował także nagrodę specjalną, przynosząc jedną ze statuetek ze swojej kolekcji, którą kiedyś sam otrzymał w trakcie kariery zawodniczej. Szczególny podarunek, będący wyróżnieniem dla najlepszego zawodnika turnieju, otrzymał z rąk legendy młody zawodnik Wisłoki Karol Boratyn, który w swojej kategorii pokonał wszystkich rywali. Gdy już emocje opadły, dłuższą chwilę dyskutowaliśmy z panem Józefem o tym, jak na przestrzeni dekad zmieniła się motywacja, która kiedyś pchała młodzież do sportu. To sport był wówczas jedną z nielicznych szans, aby wydostać się z szarej ojczyzny i zacząć jeździć po świecie, a możliwość otrzymania takiego skarbu, jak dres reprezentacyjny z godłem narodowym, była wprost czymś nieopisanym. - Mam nadzieję, że ta nagroda jeszcze bardziej zmotywuje i zmobilizuje tego chłopca, a może i da impuls całej sekcji do odrodzenia? To jest statuetka, którą ja kiedyś otrzymałem jako najlepszy technik podczas jednego z przedolimpijskich turniejów. Chciałbym, żeby objawił się tutaj zawodnik, który pociągnie za sobą resztę. Ci chłopcy, naprawdę, dzisiaj mają większą szansę ode mnie, bo rozpoczynają w młodym wieku. Przecież to wszystko można wypracować, tylko potrzeba sumienności i oddania sprawie. A dzięki temu można zacząć "trzaskać" medale, zapisując się na kartach historii - podkreślił Józef Lipień. Artur Gac, Dębica