- Nigdy wcześniej nie wygrałem z Makarau. W 2004 roku w greckiej stolicy Białorusin zdobył złoto w kategorii 100 kg, a teraz waży 133 kg i radzi sobie równie dobrze. Ale w Azerbejdżanie ja dominowałem, zwłaszcza pod względem siły, rywal nie mógł mi zagrozić. Po pierwszym ataku wiedziałem, że nie ma szans, w końcu rzuciłem go na kosoto gari, czyli moją koronną technikę - powiedział ważący ponad 150 kg Wojnarowicz, brązowy medalista ubiegłorocznych mistrzostw Europy w Wiedniu. Polak zrewanżował się czempionowi kontynentu za porażkę w półfinale ME, ale w ćwierćfinale to Wojnarowiczowi zrewanżował się Suzuki za przegraną w mistrzostwach świata w Tokio. - Już pierwszym uchwytem zacząłem miażdżyć przeciwnika, niewiele brakowało, abym zwyciężył po zaledwie kilkunastu sekundach. Niestety, wyszedł brak, jak my to mówimy, rozwalczenia. Byłem spięty, ataki nie miały płynności, jednak tym się nie martwię, bowiem jechałem do Baku bez specjalnych przygotowań, na nie mam sporo czasu. Mimo braku medalu w World Mastersie, ten start napawa mnie optymizmem i cieszę się z efektów dotychczasowej pracy z trenerem Markiem Pitułą - dodał Wojnarowicz, którego japoński oponent jest dwukrotnym złotym medalistą MŚ. W Baku rywalizował również inny zawodnik Czarnych Bytom Paweł Zagrodnik (66 kg), ale przegrał inauguracyjny pojedynek z brązowym medalistą ME-2010 Słoweńcem Rokiem Draksiciem 0:7 i został wyeliminowany. - Może zabrzmi to dziwnie, lecz mimo porażki, mogę uznać walkę za pożyteczną. Przede wszystkim wiem, że praca, którą wykonałem zimą, nie poszła na marne. Kondycyjnie i siłowo czuję się jak nigdy. Mnie również brakowało walk sparingowych, czyli udziału w randori. A bez tego nie da się zwyciężać najlepszych. Słoweniec jest bardzo specyficznym judoką. Ma bardzo nietypowy styl walki. Wcześniej w Grand Prix w Tunezji wygrał ze mną w minutę, teraz było ich pięć. Do czwartej minuty był remis, obaj mieliśmy na koncie po karze shido, dopiero wtedy moment nieuwagi sprawił, że Draksić trafił mnie na kataotoshi na waza-ari - powiedział.