Artur Gac, Interia: W jednej chwili zrobiło się głośno wokół Arkadiusza Kułynycza i wywołanych do tablicy działaczy oraz trenera kadry, a publicznie puszkę Pandory otworzył sportowiec podczas rozmowy z dziennikarzami w strefie wywiadów na igrzyskach w Paryżu po przegranej walce i zajęciu piątego miejsca. Od tego momentu wszystkie strony zaczęły przedstawiać swoje racje. Pan, wieloletni działacz zapaśniczy, dziś przygląda się temu z boku. Jest pan w stanie wskazać po czyjej stronie jest więcej racji, a może wszystko jest zbyt skomplikowane? Grzegorz Brudziński: - Panie Arturze, problem jest złożony i nie można jednoznacznie wskazać, kto ma rację. Problem dlatego jest złożony, że wszystko zaczęło się psuć dużo wcześniej. Moja uwaga na wstępie jest taka, że zawodnikowi z kwalifikacją na igrzyska w okresie przygotowawczym powinno się zabezpieczyć wszystko co on chce, naturalnie w ramach negocjacji. Oczywiście, powiem teraz w przerysowany sposób, jeśli chciałby mieć dostarczane codziennie dwie pary nowych skarpetek, to takich ekstrawagancji nie można spełniać, choć niestety niektórzy sportowcy są mocno roszczeniowi. I teraz bez hiperboli - zawodnik, żeby osiągnąć sukces, musi mieć spokojną głowę od wszystkich problemów zewnętrznych. Jego "fokusem" powinno być trenowanie i jak najlepsze przygotowanie się, w tym przypadku do najważniejszej imprezy sportowej. Ogólnie mogę powiedzieć, że ci wszyscy zawodnicy byli dobrze przygotowani. Wyłączam tu tylko kobiety, bo one walczyły za krótko, by coś generalnego można było powiedzieć. Natomiast mężczyźni, zarówno ze stylu wolnego jak i klasycznego, kondycyjnie i mentalnie dobrze znieśli trudy tych zawodów. Niemniej po wszystkim z Arka wyszedł żal, który w nim siedział, a to była pochodna nierozwiązania sprawy na linii trenerzy-zawodnicy. Ludzie na bieżąco do mnie dzwonili i mówili, o co chodzi. Według tych relacji co było kością niezgody? - Chodziło o to, że Kułynycz obraził się na Tracza. Z Józkiem Traczem w ogóle nie rozmawia, tylko respektuje Włodka Zawadzkiego. Ponadto uważał, że swego czasu dużo mu pomógł Radek Grzybicki. Grzybicki, czyli od razu dodajmy wymarzony sparingpartner Kułynycza, o którego toczyła się wojna podjazdowa. - Tak jest. To jest jego były kolega z kadry, a jednocześnie pracujący w Gorzowie trener, który zapowiada się na bardzo dobrego szkoleniowca. Zobaczymy, co z tego będzie. Więc, wie pan, od razu po wywalczeniu przez Arka biletu do Paryża trzeba było wszystko ustalić na zasadzie: "słuchaj, kogo ty widzisz?". I teraz spodziewam się takiej odpowiedzi Kułynycza: "widzę Radka, że to on mi pomoże. Nawet może nie sportowo, ale mentalnie, bo jest moim dobrym duchem". I już wtedy można było mu powiedzieć, że jest to niemożliwe. Koniec kropka i zamykamy temat. Andrzej Supron, czyli prezes Polskiego Związku Zapaśniczego i nasz kolega, patrzył na słupki wyborcze. Czy dla siebie, czy dla swoich kolegów. I w przypadku, gdyby nie wziął Józka Tracza i "Wrony" (Andrzeja Wrońskiego - przyp.), straciłby może 8-9 głosów podczas wyborów. Co ma pan na myśli odnośnie Józefa Tracza? By prezes Supron w ostatniej chwili, niedługo przed igrzyskami, usunął głównego trenera? - Tak, bo Kułynycz chciał mieć przy sobie tylko Włodka Zawadzkiego. Orientuje się pan, dlaczego zawodnik ma stosunek tak bardzo "na nie" do trenera Tracza? - Tam doszło do różnego rodzaju słownych, personalnych niesnasek, które urosły do mitu. Poza tym cały czas w tle mamy Wolnego, czyli obecnego wiceprezesa do spraw stylu klasycznego, który przez całą karierę forsował swojego syna. I stąd Arek ogólnie jest zły na nich wszystkich. Bo prawda jest taka, że "młodego" Wolnego, czyli Mateusza, cały czas czy to Rysiek, czy Józek Tracz w jakiś sposób lansowali. Często obijał się o trzecie-czwarte miejsca w Polsce, a mimo to wysyłali go na turnieje. Andrzej Supron załatwiał etaty i między innymi Mateusza wsadził do wojska, dzięki czemu po dziesięciu latach będzie miał emeryturę. Mogło dojść do pewnego rodzaju sytuacji ogólnej frustracji w drużynie. Kiedy załatwiano etaty wojskowe, to oprócz między innymi Arka znalazł się tam Mateusz Wolny, który już był na finiszu kariery zawodniczej. Pamiętam, że o tę sprawę był wewnątrz środowiska duży szum, bo każdy mówił, że Wolny załatwił etat dla syna. Z tego, co pan mówi, napięcia w tej grupie narastały przez lata. - Oczywiście. A nie ukrywam, że taka mętna woda pasowała Andrzejowi Supronowi, bo mógł raz jednemu, a innym razem drugiemu coś obiecać. A dlaczego? No bo liczył głosy wyborcze. W momencie, gdy ja chciałem zrobić głębokie reformy i związać się z Gruzinami, nastąpił wielki sprzeciw w stosunku do mnie, bo trochę osób byłoby na tym stratnych. Zapoznałem się z wypowiedziami działaczy oraz trenera, które ukazały się w ostatnich dniach na kanale Polska Kadra TV. I przytoczę nieco dłuższy fragment ze słowami trenera Tracza na temat zachowania Kułynycza. "Na zebraniu, które odbyło się na jego prośbę na turnieju Pytlasińskiego powiedział, że on wywalczył kwalifikację i on dobiera sobie skład, który powinien z nim polecieć na igrzyska. Już samo to jest obrazą mojej osoby. I dalej, cytuję, powiedział że nie wyobraża sobie, by z nim nie poleciał jego trener Włodzimierz Zawadzki plus jako sparingpartner Radosław Grzybicki, a trener Tracz powinien się podać do dymisji i zrezygnować z igrzysk, no bo przecież trener Tracz jest, nie oszukujmy się, do mówienia dzień dobry i do widzenia na stołówce". Mocne. - I to jest właśnie efekt narastających niesnasek. Jeśli sami mamy coś za uszami i zawodnikowi od początku pozwalamy na pewne zachowania, to taki mamy rezultat. Jaka powinna być reakcja? Moim zdaniem należało zwołać konsylium i być może, rozważając za i przeciw, przystać na oczekiwanie Kułynycza z wyłączeniem Tracza. Jeśli zawodnik jest wybitny, to ma prawo wybrać sobie trenera. Ale czy Kułynycz jest zawodnikiem wybitnym? Choćby Andrzej Supron podczas konferencji na tym samym kanale, powołując się na swój autorytet i fachowość innych działaczy, mówi wprost, że osiągnięty wynik był szczytem możliwości Arkadiusza. - Poniekąd zgoda, ale sportowiec zdobywający kwalifikację olimpijską musi być zawodnikiem wybitnym, bo kelnerzy przepustki na igrzyska nie zdobywają, lecz co w takim razie powiedzieć o medalu w Tokio Tadzia Michalika? Nic mu nie ujmuję, ale Tadziowi na igrzyskach w Japonii się udało, po prostu miał szczęście i już na zawsze będzie medalistą olimpijskim i wybitnym zawodnikiem. Dlatego tym bardziej uważam, że również Kułynycz mógł stanąć na podium. A przypomnę, że Arek jest medalistą igrzysk europejskich. Więc czego zabrakło? - Oglądałem tę walkę i zwracam uwagę na taktykę. Trzeba było dużo mądrzej ustawić się na Żana Bełeniuka, co zwiększałoby prawdopodobieństwo porażki uznanego Ukraińca. Wszyscy wiedzą, że Bełeniuk na początku walki jest pasywny tylko po to, żeby jako drugi pójść do parteru. I tutaj nie zrobiono nic, aby ten zamiar mu wytrącić. Trenerzy opracowując taktykę powinni postawić albo na element zaskoczenia, czyli atak Arkadiusza na samym początku i później mieć przewagę, albo być jeszcze bardziej pasywnym. A tutaj nie było żadnej taktyki. Jeśli nawet zgodzić się z panem, to kogo rozliczać? Trenera głównego Tracza, z którego zdaniem nie liczy się Kułynycz, czy jednak jego trenera Zawadzkiego? - Właściwie to można było rozegrać jeszcze inaczej. Można było ustalić, że Kułynycz idzie do igrzysk indywidualną ścieżką, odpowiedzialny za całość jego przygotowań jest Włodzimierz Zawadzki, a resztą kadry zajmuje się Józef Tracz. Koniec kropka. Pamiętam taki manewr choćby z judo, gdy indywidualną ścieżką do igrzysk podążała Katarzyna Kłys, a prowadził ją jej mąż i trener Artur Kłys. Wówczas nie zakończyło się to powodzeniem. - Natomiast dziś można tylko spekulować, czy w przypadku Kułynycza taki wariant skończyłby się tak samo źle, a może przyniósłby wielkie owoce. A wtedy, gdy to nie wypali, to nie ma wojenek. Za takie niepowodzenie całą odpowiedzialność ponosi indywidualny trener. "Miałeś chłopie co chciałeś i nie ma dyskusji". A dziś prezesowi Supronowi pozostaje tylko zawiesić w próżni pytanie: "a gdyby dostał tego sparingpartnera, co by to zmieniło?", lecz odpowiedzi już nie poznamy. - No właśnie. Zostawiono taką dwuznaczną sytuację, gdy widać było jakie tam są niesnaski. W rezultacie wokół sprawy ciągle jest głośno. Podczas rzeczonej konferencji wypowiedział się także Ryszard Wolny, który pod adresem Kułynycza skierował takie słowa: "dwa razy został wyrzucony z kadry narodowej za złamanie regulaminu. To może niech on mi podziękuje, bo może zrozumiał, że nie tędy droga, tylko trzeba się zmienić i mieć trochę inny stosunek. I może też dzięki temu wystartował na igrzyskach. Ja mu nigdy w życiu nie rzucałem kłód pod nogi, bo dla mnie to też jest obraza". Ma pan wiedzę, o jakie dwie historie chodzi? - Szczerze mówiąc powiedziałbym, że szukano pewnego pretekstu. Kułynycz to nie jest sportowiec spolegliwy, tylko dość krnąbrny. Nigdy nie był zawodnikiem spokojnym. Bardzo często on i właśnie Radek Grzybicki występowali w imieniu grupy. Jeśli grupie coś się nie podobało, a młodsi zawodnicy byli mniej odważni, wówczas występował jeden z tej dwójki. Zatem można powiedzieć, że byli frontmenami i, nazwijmy to, liderami od trudnych spraw. Gdyby porozmawiał pan więcej w kuluarach, to sporo by się pan dowiedział. Niech pan odezwie się do Damiana Janikowskiego, który też ma o byłym trenerze swoje zdanie, aczkolwiek pod jego wodzą wywalczył brązowy medal w Londynie. Wszyscy w kręgu zapaśniczym wiedzą, że Wolny cały czas chciał torować drogę swojemu synowi zgodnie z zasadą "bliższa koszula ciału". Zresztą ja, jako wieloletni sędzia, a później wiceprezes i chwilowo prezes, cały czas miałem z nim utarczki, bo nieustannie miał pretensje o sędziowania i inne rzeczy. Józef Tracz na dziś raczej nie wyobraża sobie współpracy z Kułynyczem, a każda wypowiedź osób wywołanych do tablicy jeszcze bardziej zdaje się rozsadzać od środka to środowisko. - Dokładnie tak, tam dosłownie się pali. A sytuację trzeba rozwiązać. Pozostaje pan jeszcze przy związku w jakiejkolwiek roli? - Nie, już w żadnej. Dziś jestem emerytem, patrzącym z zażenowaniem na niektóre sprawy. Rozmawiał Artur Gac