Polski wojownik nie owija w bawełnę. "Mam z MMA rachunki do wyrównania"
- Myślałem, że po takim czasie będzie mi już łatwiej żyć bez walk, ale tak nie jest. Może jeszcze dam sobie szansę, by napisać zakończenie tej historii troszeczkę inaczej. Wtedy może odnajdę spokój w sercu - podkreśla w rozmowie z Interią Izu Ugonoh, który ostatnią walkę w MMA stoczył w maju 2022 r. Urodzony w Szczecinie zawodnik z nigeryjskimi korzeniami, ostatnio zaangażował się w pracę w telewizji, ale teraz coraz poważniej rozważa powrót do sportu.

Piotr Jawor: Zapytam wprost - na dobre skończyłeś już ze sportami walki?
Izu Ugonoh: - Przez ostatnie 2-3 lata zajmowałem się czymś innym. Założyłem rodzinę, oddałem się pracy w telewizji, ale nie ukrywam, że ostatnio rywalizacji coraz bardziej mi brakuje. I coraz bardziej dojrzewam do tego, by wykonać ten ostatni taniec. Z tego miejsca, w którym teraz jestem, mógłbym to jeszcze zrobić. I chyba tego chcę, bo myślałem, że po takim czasie będzie mi już łatwiej żyć bez walk, ale tak nie jest. Myślę, że może jeszcze dam sobie szansę, by napisać zakończenie tej historii troszeczkę inaczej. Wtedy może odnajdę taki spokój w sercu.
A nie przerażają cię ciężkie treningi? Organizm lubi odzwyczajać się od katorżniczej pracy.
- Tu absolutnie nie ma żadnego problemu. Szczerze? Ja nawet za tym tęsknię i absolutnie mnie to nie przeraża. Widzę różnych kolegów, pracuję też z zawodnikami i pomagam w przygotowaniach do walk. I czuję, że najlepiej czuję się właśnie wtedy, gdy jestem blisko rywalizacji.
Bardziej ciągnie do boksu czy do MMA?
- Powrót do boksu nie miałby sensu, a z MMA mam rachunki do wyrównania. Stoczyłem tam trzy walki i dwie przegrałem, a w życiu nigdy nie miałem takiego rekordu. Nigdy, bez względu na to co robiłem. Zawsze po przegranej były kolejne wygrane i to właśnie mnie nakręca i ciągnie do powrotu. Co się wydarzy? Nie wiem, ale to jeszcze nie jest kategorycznie zamknięty rozdział.
Z MMA mam rachunki do wyrównania. Stoczyłem tam trzy walki i dwie przegrałem, a w życiu nigdy nie miałem takiego rekordu. Nigdy, bez względu na to co robiłem. Zawsze po przegranej były kolejne wygrane i to właśnie mnie nakręca i ciągnie do powrotu
Propozycje pewnie dostajesz.
- Powiem w ten sposób - nie jest tak, że nie miałbym czego z moim chęciami powrotu zrobić (śmiech).
Rozmawiamy przy okazji premiery filmu o Arturze Szpilce. Jak ci się podobał?
- Bardzo. Dla mnie jest wzruszający, bo Artura pamiętam od czasu, gdy zaczął karierę zawodową. Ja dołączyłem do grupy, gdy Artur wychodził z więzienia. Wiele jego walk obserwowałem z bliska, byłem przy przygotowaniach, znam też wiele zakulisowych rzeczy, które się w filmie nie znalazły. Fajnie została tu ujęta walka z samym sobą. Jako bokser i zawodnik MMA doskonale czuję i znam ciężar tych sytuacji, szczególnie w przypadku przegranych.
Któraś ze scen cię zaskoczyła?
- Słyszałem już o historii jego ojca, ale nie do końca miałem to poukładane. Miałem jakieś strzępy wiadomości, ale np. nie wiedziałem, dlaczego był w domu dziecka. Pamiętam też jak Artur opowiadał mi o tych zmorach i demonach, które miał i to też ciekawie w filmie zostało pokazane. Ale Szpilka zawsze jest ten sam, zawsze kochany. Dla przyjaciół i bliskich ma serce na dłoni. Muszę przyznać, że sam miałem problem, gdy ludzie go hejtowali i mówili o nim źle. On czasem robi szalone i głupie rzeczy, ale jak go znasz, to raczej kochasz tego chłopaka.
Rozmawiał Piotr Jawor













