Partner merytoryczny: Eleven Sports

Polak bohaterem na "bezludnej wyspie", noszą go na rękach. Ojczyzna go nie wzywa. "Nie było oferty"

Z Polski nigdy nie dostał żadnej oficjalnej propozycji poprowadzenia naszej reprezentacji, a w Danii stał się bohaterem. 47-letni Szymon Kogut kilka dni temu, co relacjonowała Interia, otrzymał prestiżowy tytuł "Trenera Roku" za minione dwanaście miesięcy z kadrą tego kraju. Pochodzący z Piotrkowa Trybunalskiego były zapaśnik, dorastający w kulcie "złotej Atlanty", osobiście odbiera tę nagrodę jako dowód uznania za całokształt. Jaki jest przepis, by z garstką zawodników wywalczyć dwa medale olimpijskie?

Turpal Bisultanov pod skrzydłami Szymona Koguta sięgnął po brąz igrzysk olimpijskich w Paryżu. A nasz trener został w Danii "Trenerem Roku" za minione dwanaście miesięcy
Turpal Bisultanov pod skrzydłami Szymona Koguta sięgnął po brąz igrzysk olimpijskich w Paryżu. A nasz trener został w Danii "Trenerem Roku" za minione dwanaście miesięcy/archiwum prywatne Szymona Koguta / Instagram/drsporten/

Artur Gac, Interia: Gdy już stało się jasne, że odbierze pan w Danii nagrodę "Trenera Roku" 2024, telewizja DR1 zamieściła w mediach społecznościowych krótki filmik, który ilustrował pana wizytę w studiu. Miałem wrażenie, że na pana twarzy rysuje się mieszanka zaskoczenia i wzruszenia.

Szymon Kogut, trener reprezentacji Danii: - To odbyło się w ten sposób, że w związku z nominacją do nagrody, miałem stawić się w studiu telewizyjnym. Przekazano mi, że w związku z tym mam się stawić, aby udzielić wywiadu. Dopiero później okazało się, że cała moja rodzina i znajomi wiedzieli, że wygrałem tę nagrodę. Pojawiwszy się w studiu zacząłem rozmawiać z dziennikarzem, po czym dwóch moich byłych zawodników oraz jeden obecny zaczęli przemawiać do mnie z dużych ekranów. A na koniec jeden z nich powiedział: "gratuluję, zostajesz wybrany trenerem roku". Dla mnie to był wielki szok, po czym wbiegło z 50 osób, łącznie z moją rodziną, która oszukiwała mnie przez dwa tygodnie. Było to dość duże zaskoczenie, tym bardziej, że sama żona zawiozła mnie do tego programu, nawet przez sekundę nie dając mi do zrozumienia, że cokolwiek może wiedzieć.

Na pewno pokazała, że bardzo dobrze pokazała, jak skrywać tajemnicę.

- Jak reszta rodziny i całe grono znajomych (śmiech).

To jest niebywałe, że tytuł najlepszego trenera minionego roku zapewnił pan sobie poprzez dyscyplinę sportową, która w Danii - szukam dobrego porównania, by zobrazować czytelnikom i chyba mam - jest zapaśniczą pustynią.

- Ewentualnie "bezludna wyspa", ale pana porównanie też jest dobre. Mieszkam w Danii już 19 lat, a gdy tutaj przyjechałem, to wprawdzie były kluby z jakimiś tradycjami, tylko jeśli chodzi o zdobywanie szczególnych laurów, czyli medali mistrzostw Europy, świata czy igrzysk, to było mission impossible. Trzeba było od początku zbudować cały system i, patrząc wstecz, powiedzmy to sobie, że nam się udało. Zobaczymy, co jeszcze pokaże przyszłość, ale póki co zdołaliśmy zdobyć worek medali. I to na pewno fajna sprawa. Od 2004 roku Dania jest na igrzyskach za każdym razem, gdzie idzie o styl klasyczny w zapasach. To jest jakiś ewenement biorąc pod uwagę, jaki mamy tutaj potencjał, który w porównaniu z tym w innych krajach, to jak niebo i ziemia. Dla przykładu podam, że na mistrzostwach Danii wśród kadetów, czyli do lat 17, startuje 40 zawodników. A w innych krajach jest ich 200 lub 300.

Jeśli Dawid Świerad, pracujący w Szwecji syn legendarnego zapaśnika i trenera złotej drużyny z Atlanty, śp. Ryszarda Świerada mówi, że jego zdaniem Szymon Kugut jest dzisiaj najlepszym trenerem zapaśniczym świata, nie przesadza?

- To już ciężko mi na ten temat się wypowiadać, bo albo musiałbym się zganić, albo klepać po plecach. Zatem trochę trudno jest mi się ustosunkować...

Przecież może być pan trochę nieskromny. Jakby nie było, to jest pana wielki moment w karierze.

- Dobrze. Zatem na pewno mogę powiedzieć, że te wyniki, które osiągnęliśmy od czasu, gdy jestem tutaj trenerem, czyli od 2011 roku, są naprawdę wynikami z kosmosu. To trochę tak, jakby Finlandia miała grać w finale piłkarskiego mundialu. Coś, co wydawało się niemożliwe 20 lat temu, dzisiaj stało się powtarzalnym sukcesem.

W największym skrócie, na ile się da, byśmy teraz nie otworzyli godzinnego rozdziału - jaki jest przepis na to, by w takim kraju, mając do dyspozycji taką garstkę zawodników, zbudować taki system i zacząć odnosić tego kalibru sukcesy?

- Przede wszystkim trzeba mieć na to pomysł. Czyli trzeba postawić sobie cel i do niego dążyć. Łatwo jest powiedzieć: "nigdy się nie poddawaj", ale to nie jest takie proste w życiu codziennym. Głównie trzeba mieć duże ambicje i kochać to, co się robi. Wtedy też przychodzą lepsze pomysły. A jeśli jest się trenerem czy zwykłym pracownikiem tylko po to, aby zainkasować pensję, to z tego raczej nic nie będzie. Wydaje mi się, że ta praca musi być pasją. Ja zawsze mówię, że jestem szczęśliwym człowiekiem, bo moim hobby są zapasy. Ja z mojego hobby zarabiam pieniądze, lubię i kocham to robić, bo zapasy sprawiają mi wielką przyjemność. Myślę, że niewielu ludzi może powiedzieć, że ma tak komfortową sytuację. A poza pasją, trzeba mieć koło siebie ludzi. Trener nic nie zrobi, jeśli nie ma materiału, ale oprócz tego muszą być struktury, czyli związek oraz szef wyszkolenia, a do tego rodzina, która też akceptuje nasze wyjazdy, bo taki rodzaj hobby staje się ciężki do zniesienia z racji częstych nieobecności w domu.

- Z szefem wyszkolenia siadamy i robimy burzę mózgów odnośnie tego, w jakim kierunku idziemy, jak będziemy dane rzeczy robić, a związek oboma rękoma się pod tym podpisuje. Cokolwiek byśmy nie ustalili, ufają nam w stu procentach. I nie mamy u nas tego ping-ponga, jak często słychać w polskich mediach a propos polskiego sportu, czyli że czasami prezes podejmuje decyzję za trenera. Czegoś takiego tutaj nie ma. U nas prezes zajmuje się polityką, a nie stricte sportem

Mówi pan o budowaniu struktur i ludziach wokół. Nie będzie z pana strony żadną bufonadą, tylko szczerym postawieniem sprawy, że to pan to wszystko budował, jest głównym architektem i dobierał sobie współpracowników? Innymi słowy to pan dziś w Danii pociąga za najważniejsze, zapaśnicze sznurki?

- To odbywa się na takiej zasadzie, że Duński Związek Zapaśniczy zatrudnił mnie i szefa wyszkolenia. Nasz związek, gdy idzie o rozwój zapasów czy tego, kogo zabieramy na mistrzowskie imprezy i jak dokonujemy selekcji, w ogóle się tym nie zajmuje. W stu procentach stoi za nami murem. Mam wspaniałego szefa wyszkolenia, który jest mega pomocny, a oprócz sprawowanej funkcji jest także moim przyjacielem.

Przywołajmy od razu jego nazwisko.

- Jest to Thor Hyllegaard. My w dwójkę siadamy i robimy burzę mózgów odnośnie tego, w jakim kierunku idziemy, jak będziemy dane rzeczy robić, a związek oboma rękoma się pod tym podpisuje. Cokolwiek byśmy nie ustalili, ufają nam w stu procentach. I nie mamy u nas tego ping-ponga, jak często słychać w polskich mediach a propos polskiego sportu, czyli że czasami prezes podejmuje decyzję za trenera. Czegoś takiego tutaj nie ma. U nas prezes zajmuje się polityką, a nie stricte sportem.

Czyżby delikatnie nawiązywał pan choćby do głośnej sprawy z igrzysk, a związanej z Arkadiuszem Kułynyczem.

- No właśnie próbuję omijać szerokim łukiem takie tematy, bo nie chciałbym powiedzieć za dużo. Niemniej właśnie coś w tym rodzaju.

Mówi pan, że konieczna do tego, by skutecznie wykonywać swoją pracę, są pasja i poczucie, że ja się temu nie poświęcam, ale robię to, bo czuję się z tą aktywnością wspaniale. Gdybyśmy jednak to odłożyli na bok, to czy w pańskich metodach szkoleniowych i podejściu do metodyki treningowej lub podejścia do etapu początkowej selekcji jest coś innego, na swój sposób unikatowego, co odróżnia pana od wielu innych kolegów po fachu i pozwala z takim efektem prowadzić zawodników?

- Jest. Ponieważ dużo jeździmy po różnych krajach, szukając sparingpartnerów i obserwując moich kolegów z rodziny zapaśniczej, istotnie widzę ogromną różnicę między tymi treningami, które my robimy w Danii, a zajęciami które obserwuję, gdy wyjeżdżamy na inne obozy. A żeby sprecyzować, zajęło by nam to dość długo.

Jednak trochę sprecyzujmy, bo myślę sobie, że jest to kwestia fundamentalna. A może ktoś zechce, poza tym, że przeczyta, jeszcze się zainspirować.

- W skrócie powiem tak: sport dzisiaj poszedł bardzo w fizyczność. Sport jest atletyczny. Sięgając po najbardziej globalny przykład, porównajmy sobie piłkarzy z dawnych czasów z tymi obecnymi. Na pierwszy rzut oka już widać, że to są inaczej zbudowani ludzie, odżywiają się zupełnie inaczej. Dzisiaj sport jest sprofesjonalizowany. I tak samo jest w zapasach, które stały się bardzo fizycznym sportem. Wobec tego umiejętność przygotowania zawodnika do startu docelowego, zwłaszcza na najwyższych poziomach, jest mega ważna. Jeśli masz średniaka, to dobrym przygotowaniem podciągniesz go o pięć procent, ale dalej będzie brakowało 40 procent. Natomiast u zawodników na najwyższym poziomie kierunkowe przygotowania są niesamowicie ważne. Mam tutaj na myśli nie tylko to fizyczne, ale także mentalne. Dzisiaj bardzo popularne jest, by psycholodzy pomagali i to jest na pewno ważne i cenne. Niemniej, żeby psycholog mógł pomóc, to trener musi być częścią tego procesu nauczania zawodnika, jak przygotować się mentalnie do turnieju. A zatem trzeba bardzo dobrze znać swojego podopiecznego. Trzeba wiedzieć kiedy ma słabszy, a kiedy lepszy dzień. Znajomość zawodnika jest niezwykle ważna. Tu w Danii, ponieważ nie mamy tak szerokiej kadry, bazujemy też na innym rodzaju bezpośredniego kontaktu. U nas nie mówi się "trenerzy", wszyscy razem jesteśmy na "ty". To znaczy ja, szef wyszkolenia i zawodnicy mówimy sobie po imieniu, przez co często mówię, że stanowimy dużą rodzinę. Jeśli się wkurzę i powiem dwa mocniejsze słowa, to od razu dodaję: "panowie, ale nie obrażajcie się, ja tak samo mówię do moich dzieci". A jak trzeba, to potrafię ich pogłaskać, również tak samo jak własne pociechy. W końcu wszyscy jedziemy na jednym wózku.

A druga sprawa?

- Jest już stricte techniczna. W zapasach mamy ogromną liczbę technik. I teraz całą sztuką jest wybranie technik użytkowych, dopasowując je pod predyspozycje danego zawodnika. Wachlarz technik jest tak ogromny, że w zasadzie pozostaje nie do przerobienia, dlatego trzeba się tutaj wykazać mądrością. Gdybyśmy chcieli czegoś koniecznie nauczyć podopiecznego, to tracąc pół roku na zaimplementowanie mu techniki, do której nie ma specjalnych predyspozycji ani drygu i prawdopodobnie nigdy nie użyje jej na zawodach, fundujemy sobie typową stratę czasu. Dlatego, gdybym już miał się poklepać po plecach, to właśnie to mi wychodzi najlepiej. To znaczy umiem obserwować zawodnika i wyczytać jego predyspozycje do danej techniki, a następnie tę technikę dopasować do niego.

- Gdybym już miał się poklepać po plecach, to właśnie to mi wychodzi najlepiej. To znaczy umiem obserwować zawodnika i wyczytać jego predyspozycje do danej techniki, a następnie tę technikę dopasować do niego

Jeśli nawet popatrzymy historycznie na najlepszych trenerów w dziejach polskiego sportu, to największymi magami byli ci, którzy potrafili indywidualizować technikę oraz wydobywać z zawodników ich największe walory. W takich momentach od razu na myśl przychodzi mi nieodżałowany trener boksu Feliks "Papa" Stamm.

- To jest clue sprawy w sporcie indywidualnym. W nim trzeba mieć indywidualne podejście do zawodnika, a żeby móc być maksymalnie skutecznym, wpierw trzeba bardzo dobrze znać swojego podopiecznego. To wszystko jest bardzo skomplikowane i wymaga wielkiego poświęcenia. Nie da się działać na zasadzie, że spotkamy się na treningu o godz. 18, o godz. 20 się rozchodzimy i jest super. Ja znam swoich zawodników na tyle, że już przed treningiem widzę, co w nich siedzi i odpowiednio reaguję. Wyczytuję, że na przykład coś jest nie tak, dzięki czemu jestem w stanie nawigować tak, aby jednostka treningowa mogła być maksymalnie efektywna. Poza tym, widząc na przykład smutek u zawodnika, od razu staram się mu pomóc, by jak najlepiej skonsumować ten czas, który za kilka minut wspólnie będziemy sobie poświęcać. Powiedziałbym, że mam troszkę łatwiej z tą indywidualizacją ze względu na dużo mniejszą liczbę zawodników, niemniej bardzo ważne jest, by trener potrafił indywidualnie rozmawiać z podopiecznymi nie tylko o samym sporcie, ale również o tym co słychać w domu, jak idzie z dziewczyną, co w pracy, i tak dalej. To ogóle rozeznanie na temat tego, co dzieje się w życiu zawodnika poza matą, bardzo pomaga.

Nagroda "Trenera Roku" została panu przyznana głównie ze względu na brązowy medal igrzysk w Paryżu wywalczony przez pana wychowanka Turpala Bisultanova, czy zapracował pan na ten laur wielością sukcesów?

- I tu właśnie się uśmiecham i śmieję do mojej żony, że chyba już chcą, bym żegnał się z zapasami w tym kraju, bo odbieram tę nagrodę bardziej za zbiór zasług, czyli całokształt. Nie wiem, bo nigdy nie liczyłem, ale przez czternaście lat wywalczyliśmy około 14-15 medali, w tym dwa olimpijskie. W uzasadnieniu mojego wyboru kapituła brała pod uwagę właśnie całokształt, czyli ostatnie ileś lat, gdy zapasy non stop "robiły" medal na mistrzostwach Europy, kilka było na mistrzostwach świata, a wisienką na torcie są oczywiście oba olimpijskie krążki. A skoro to nagroda za zasługi, to żartuję, że trzeba iść na emeryturę. Ale broń Boże na nią się nie wybieram, bo nadal mam dużo pasji i planów.

W tej chwili najwięcej mówimy o urodzonym w Czeczenii, a mieszkającym od szóstego roku życia w Danii reprezentancie tego kraju, Turpalu. Natomiast pierwszy, olimpijski medal, podczas pana kadencji świętowaliście w 2016 roku.

- Tak jest, wówczas na igrzyskach w Rio de Janeiro srebrny medal wywalczył Mark Madsen (kat. 75kg).

Madsen, czyli największa gwiazda duńskich zapasów, który później przeszedł do największej na świecie organizacji MMA, czyli UFC?

- Potwierdzam, wszystko się zgadza.

Kariery nie zamierza pan kończyć. A rozdział w Danii rozważa pan zamknąć i w nowym miejscu, może nawet w ojczyźnie, zacząć zapisywać nową kartę?

- Czasami sobie o tym myślę. W Danii wyszło tak pięknie, że było to aż niemożliwe. I dzisiaj każdy trochę przyzwyczaił się do tego, że jedziemy na takie zawody, jak mistrzostwa Europy, świata oraz igrzyska i robimy medale. Wobec tego zastanawiam się, czy jesteśmy jeszcze w stanie kogoś pozytywnie czymkolwiek zaskoczyć (uśmiech). A żeby się za chwilę nie okazało, że jeśli przyjedziemy z MŚ bez medalu, to będzie duże fiasko i załamywanie rąk. Dlatego trochę boję się, że w Danii nie mogę już wygrać więcej niż wygrałem. Niemniej na pewno umówiłem się z moim szefem wyszkolenia, że cztery lata do Los Angeles jeszcze idziemy na sto procent w Danii, a później zobaczymy co przyniesie życie. Jak potoczy się ten czas i przynajmniej jaką osobiście ja sam decyzję chciałbym podjąć. A co później? Powiem tak: ofert mi nie brakuje.

Mówią o panu, że jeśli Szymon Kogut daje słowo, to odwrotu nie ma. Czyli mam rozumieć, że misja do 2028 roku z reprezentacją Danii jest absolutnie nie do zmienienia?

- Tak, to jest "niezmienialne", bo mam zawodników, z którymi trenuję od kiedy mają po 15 lat. Dlatego uważam, że trochę byłoby nie fair zostawiać ich bez alternatywy lub ze słabszą alternatywą. Trener Dubicki, zasłużony trener z Legii Warszawa mawiał, że człowieka poznaje się na końcu, gdy trzeba dowieść wszystko, w tym zobowiązania, do końca. Dopiero wtedy, z czystym sumieniem, można sobie odejść i to jest ta sprawa charakterna. Otrzymuję propozycje za lepsze pieniądze i tak dalej, ale nie do końca o same pieniądze w tym wszystkim chodzi.

Chyba nawet mało powiedzieć, że za lepsze pieniądze. Z tego, co zasłyszałem, są to niesamowicie kuszące oferty i lukratywne kontrakty.

- Przyznaję, miałem taką propozycję, ale tak jak mówię - dałem sobie te cztery lata, by ten projekt, który zacząłem w Danii, dowieść do końca. W momencie, w którym uda mi się do domknąć, mam nadzieję pozytywnie...

Jak chce pan skończyć ten projekt?

- Nie ukrywam, że jeśli mam kończyć przygodę z duńskimi zapasami, to liczę, że z medalem w Los Angeles. Gdy mi się to uda, na pewno nie będę miał sobie nic do zarzucenia, gdybym wówczas zmienił kraj lub kadrę.

Jakimkolwiek medalem, czy pańskie ambicje po medalach srebrnym i brązowym IO są rozbudzone do granic?

- Ja jestem z pokolenia Atlanty. To znaczy byłem 18-latkiem, kiedy chłopaki z Polski "zrobili" tam wspaniałe medale. I pamiętam, jak dziś, że to zawsze była moja pierwsza ambicja, gdy sam byłem zawodnikiem. Bardzo pragnąłem też sięgnąć po medal, a najbardziej złoty, który byłbym wisienką na torcie. Nie ukrywam, że teraz, już w innej robi, jest to moim marzeniem i celem. Wśród tych wszystkich medali, które mam w dorobku jako trener, brakuje mi złotego na igrzyskach olimpijskich. Sam bardzo bym sobie życzył, żeby to osiągnąć.

Nawiązał pan do Atlanty, a historia na swój sposób zatoczyła koło. To pan brał udział w ściągnięciu do Danii Ryszarda Świerada, złotego trenera z 1996 roku, a później - z chwilą jego przedwczesnej śmierci na zgrupowaniu w Spale w 2011 roku - to pan przejął pierwszą kadrę w tym kraju.

- Dokładnie tak było. Mieliśmy wtedy tutaj niezłych zawodników, a ja byłem trenerem kadry kadetów i juniorów. Rozmawialiśmy sobie wewnętrznie, kto by najlepiej pasował i ja zaproponowałem Rysia. Dlatego, iż uważam, że był wybitnym trenerem, jeśli chodzi o zawodników ukształtowanych. To był trener-wizjoner, który rozpoznawał sytuację na tyle, iż wiedział, że zapasy idą w fizyczną stronę, a nie tylko techniczną. Więc jeśli osobiście miałbym powiedzieć, dlaczego Atlanta wypaliła, to moim zdaniem właśnie dlatego, że po trenerze Stanisławie Krzesińskim, który wspaniale przygotował zawodników technicznie, przyszedł Rysiek Świerad, stawiający duży akcent na fizyczność.

- Ryszard Świerad był trenerem-wizjonerem, który rozpoznawał sytuację na tyle, iż wiedział, że zapasy idą w fizyczną stronę, a nie tylko techniczną. Więc jeśli osobiście miałbym powiedzieć, dlaczego Atlanta wypaliła, to moim zdaniem właśnie dlatego, że po trenerze Stanisławie Krzesińskim, który wspaniale przygotował zawodników technicznie, przyszedł Rysiek Świerad, stawiający duży akcent na fizyczność

A czy już były czynione jakieś podchody ze strony Polskiego Związku Zapaśniczego, by sprowadzić cię do ojczyzny i uczynić pierwszym trener klasyków?

- Dochodziły mnie takie słuchy z kuluarów, że rozmawiano na ten temat, iż może należałoby do mnie zadzwonić i się zapytać, natomiast nigdy nie dostałem żadnej propozycji. A nawet oficjalnego zapytania.

Jesteś tym trochę zaskoczony, że nawet nie podjęto takiej próby?

- Nie tak do końca... Mnie się wydaje, że to, iż pracuję w Danii, a nie na przykład w takiej federacji, jak ukraińska czy czeska, pewnie robi swoje. To znaczy każdy wyobraża sobie, że uposażenie, które musieliby mi dać, byłoby wygórowane. Tak mi się wydaje. Niemniej prawda jest taka, iż choć nie mam słabego życia, to są to zapasy. Tu nie ma piłkarskich pieniędzy, czy jak w przypadku Danii - piłkarzy ręcznych. Podejrzewam, że pieniądze w zapasach są porównywalne wszędzie. Jeśli jednak chodzi o polskie zapasy, temat jest pewnie bardziej skomplikowany, ale publicznie nie chciałbym o tym mówić.

Mówimy o wielkich sukcesach, które przyszły z czasem, ale przecież imponująco zacząłeś ten kilkunastoletni rozdział z duńską kadrą. W 2012 roku zabrałeś dwóch "klasyków" na igrzyska i obaj byli blisko, aby wspiąć się na podium.

- Owszem, to było w 2012 roku w Londynie. Mark Madsen i Hakan Nyblom zajęli piąte miejsca, przegrywając brązowe medale dość "blisko". To była chyba moja największa porażka. Pamiętam, że nie mogłem się pozbierać. Rysiek zmarł w sierpniu 2011 roku, a ja przejąłem po nim kadrę zaledwie trzy tygodnie przed mistrzostwami świata, które były zarazem kwalifikacją olimpijską. Tam, że tak powiem, nie poszło, ale później zapewniliśmy sobie przepustkę w turniejach kwalifikacyjnych. Na tamte igrzyska pojechaliśmy ze świadomością, iż mamy dwóch niezłych zawodników, którzy mogli się "zakręcić" wysoko. I tak się stało, ale niestety obaj nie w tę stronę, o której marzyłem. Natomiast, umówmy się, to także był spory sukces. Dwóch zawodników i obaj w walkach o medale olimpijskie. Choć było to duże wydarzenie, to doskonale pamiętam, że dość długo nie mogłem tego przetrawić. Dania zrobiła wtedy tylko siedem medali, więc myślałem sobie tak: "cholera, jakbyśmy dołożyli kolejne dwa, w dodatku w zapasach, byłoby rewelacyjnie". Wówczas było to dla mnie bardzo duże wyzwanie, bo zajmowałem się jeszcze jednym z duńskich klubów, a także byłem trenerem kadry kadetów i juniorów. Pamiętam, że bardzo, ale to bardzo bolało mnie to po powrocie do domu. Do tego stopnia, że przez kilka miesięcy zastanawiałem się, czy w ogóle się do tego nadaję.

Biorąc pod uwagę tamte rozterki z momentem, do którego doszedłeś i sprawił, że właśnie rozmawiamy, przeszedłeś niezwykłą drogę. Pochwała wytrwałości, pracowitości, hołdowania zasadom i wierność wytyczonej ścieżce?

- Ja mówię w ten sposób, że tak naprawdę nic innego nie potrafię (długi śmiech). Dlatego na swój sposób jestem trochę zmuszony, by trwać w zapasach. U mnie w domu, jeśli chodzi o sprawy remontowe i różne rzeczy, bardziej zajmuje się tym żona. Ja jej tylko pomagam, jestem pomocnikiem murarza (śmiech). Nieraz też mówię, że jestem trochę autystyczną jednostką. To znaczy potrafię coś, a trzydzieści prostych rzeczy dookoła sprawia mi ogromne problemy.

Rozmawiał: Artur Gac

Szymon Kogut robi furorę w świecie zapasów. Czy kiedyś będzie pracował z polską kadrą?/Instagram/drsporten/
Szymon Kogut (z lewej) i Turpal Bisultanov - brązowy medalista olimpijski, wicemistrz świata i mistrz Europy/Luis ROBAYO/AFP/AFP
Arkadiusz Kułynycz: Byłem gotowy na zdobycie medalu. WIDEO/Polsat Sport/Polsat Sport
INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem